|          
          
 
	
			| część 1 moja historia |  
      | Autor | Wiadomość |  
      | piotrowski   Poczatkujacy
 piotrek
 
 Dołączył: 24 Maj 2009
 Posty: 8
 Skąd: Polska
 
 | 
            
               |  Wysłany: Wto Gru 15, 2009 10:45 pm   część 1 moja historia |   
 |  
               | 
 |  
               | PODZIĘKOWANIA Wiele osób miało wpływ na spisanie tych wspomnień
 „DROGA DO WOLNOŚCI”
 Szczególnie chce podziękować mojej żonie Julii i córeczce
 Agatce, które Bóg użył w procesie uzdrawiania moich myśli.
 Wsparcie mojej żony było ważne nie tylko w pisaniu
 „Drogi do wolności”, ale w całym moim życiu.
 Chcę też podziękować Marcie, siostrze mojej żony, że podjęła
 się żmudnego przepisywania, za wiele wskazówek i rad
 oraz za bezinteresowną pomoc, dzięki czemu
 „Droga do wolności” została zakończona.
 Dziękuję również mojemu przyjacielowi Mirkowi
 za przepisanie pewnej części moich wspomnień
 i za wsparcie duchowe.
 - 2 -
 SPIS TREŚCI
 1. ŻEGNAJ MAMO I TATO ……………….......3
 2. DZIECIŃSTWO ……………………………...5
 3. UCIECZKA DO NIKĄD ……………………12
 4. KIM ONI SĄ ………………………………... 21
 5. NA BOCZNYM TORZE ……………………23
 6. KONFRONTACJA ……………………….....26
 7. ZA KRATAMI ……………………………... 28
 8. OKRUTNY BÓL …………………………… 34
 9. JEST TAKA MIŁOŚĆ ……………………...37
 10. CIEMNA DOLINA ………………………….42
 11. ŁASKA ……………………………………….48
 12. BOŻA DOBROĆ …………………………….54
 13. JAKI ON JEST …………………………........58
 MODLITWA ……………………………………. 60
 KOŃCOWE SŁOWO …………………………....61
 - 3 -
 1. ŻEGNAJ MAMO I TATO
 Urodziłem się w 1978 roku. Po moim urodzeniu matka
 zabrała mnie do domu mojego ojca, u którego mieszkała.
 Na początku przebywałem z ojcem i matką.
 W domu było czuć odór alkoholu. Alkohol w tym czasie był
 tam ważniejszy niż dziecko. Po kłótni z ojcem matka opuściła
 go i mnie. Pomimo jej ucieczki, ojciec nie chciał oddać mnie
 do domu dziecka, lecz nie był przygotowany życiowo
 i psychicznie do roli ojca. Nie wiadomo, co byłoby dalej ze
 mną, gdyby ktoś nie wszedł do mieszkania i nie znalazł mnie
 płaczącego, w krytycznym stanie i bez opieki.
 Trafiłem do domu małego dziecka w Gorzowie
 Wielkopolskim. Było tam dużo małych dzieci, spragnionych
 matczynej miłości. Dzieci skupione były w jednym
 ogrodzonym miejscu, zwanym kojcem. W sali czuć było
 niemiły zapach moczu i kału. W całym tym klimacie dało się
 słyszeć rozpaczliwy płacz porzuconych dzieci.
 O tym, że jestem w domu małego dziecka dowiedziała się
 babcia, u której w adopcji był już mój starszy o dwa lata brat.
 Postanowiła mnie odwiedzić wraz z córką i jej dziećmi,
 pomimo sprzeciwu dziadka, któremu wcale się to nie podobało
 i w późniejszym czasie było z tego powodu w domu wiele
 awantur, źle wpływających na wszystkich. W domu babci
 mieszkało już wtedy sześć osób: ciotka i jej dwóch synów, mój
 brat Robert oraz babcia i dziadek.
 Kiedy babcia mnie zobaczyła, jej serce użaliło się nade
 mną, bo mój stan zdrowia był fatalny, miałem zwichnięte
 bioderko oraz nóżki w specjalnych szynach od bioder w dół.
 Nie wydawałem głosu i miałem chorobę sierocą. Miałem swój
 zamknięty świat, był to efekt braku ochrony przez matczyną
 miłość.
 - 4 -
 Serca mojej babci oraz rodziny bolały, kiedy mnie ujrzeli w
 kojcu i słyszeli szloch niechcianych dzieci. Nie mogli tego
 znieść, pragnęli szybko zabrać mnie stamtąd. Udało się to, po
 paru miesiącach byłem już u dziadków. Sąd nie robił
 problemów i przyznał dziadkom status rodziny zastępczej.
 Od tej pory byli to moi nowi rodzice.
 - 5 -
 2. DZIECIŃSTWO
 Mój rozwój emocjonalny był poważnie zachwiany.
 Wiem, że do 7-ego roku życia ciągle byłem zamknięty w sobie,
 siedziałem i kiwałem się, nie kontrolowałem moczu i kału..
 Babcia jeździła do wielu specjalistów, by mi pomóc. Efekty
 były duże i wreszcie zacząłem normalnie jeść, zdjęto mi szyny,
 przestałem też robić pod siebie. Nastąpiła poprawa tak
 znacząca, że lekarze uważali to za cud. Wcześniej lekarze
 mówili, że raczej z tego nie wyjdę, a nawet, że umrę. A tu
 okazało się, że wracam do zdrowia. Niemożliwe stało się
 możliwe dla mnie. Jedno się nie zmieniło: mój stan psychiczny
 i emocjonalny.
 Swoje dzieciństwo pamiętam od zerówki. Już wtedy
 oddalałem się od grupy klasowej. W 3-ciej klasie zacząłem
 popalać papierosy a w czwartej paliłem już na maksa. Również
 w 3-ciej klasie podstawówki zacząłem odczuwać chęć, by
 kraść. Zaczął też towarzyszyć mi pewien głos, który z wiekiem
 stawał się nieodłączną częścią mnie. Ten głos pozwalał mi
 odważniej i coraz częściej kraść, manipulować ludźmi,
 nienawidzić i nie przebaczać innym. Głos ten doskonalił mnie
 w przekonaniu, że słuchając go będę bardziej chytry i
 mądrzejszy. Uczył mnie, jak lepiej kłamać, być lepszym od
 innych i być nad innymi.
 * * * * *
 W tym czasie zacząłem uciekać z domu. Dziadkowie nie
 rozumieli tego zachowania. Poza tym nie mieli świadomości
 jak wychowywać dziecko odrzucone od matki. Natomiast ja
 nie akceptowałem ich jako rodziców zastępczych. Nie
 potrafiłem obdarzyć ich żadnymi uczuciami, ani tych uczuć
 przyjąć, była we mnie wewnętrzna susza uczuć.
 - 6 -
 Jak bardzo byłem ubogi w uczucia? Dlaczego nie
 umiałem kochać i nie czułem się kochany? Kim byłem i dokąd
 zmierzałem? O co w tym wszystkim chodziło? Te pytania
 wciąż sobie zadawałem, choć czułem się sprytny i mocny. To
 były momenty wewnętrznego rozdarcia i smutku. Często
 odczuwałem pustkę. Życie dla mnie wydawało się
 koniecznością. Kiedy byłem bardzo smutny, uciekałem w pole
 i mówiłem: Gdyby był Bóg, jakikolwiek, ktoś inny niż to
 wszystko, niż to bezsensowne życie!...
 * * * * *
 Powtarzałem 4 – tą klasę. Problemy ze mną nasilały się,
 nie były to już błahe sprawy. Zacząłem sobie popijać i to
 regularnie. Alkohol stał się dla mnie bardzo istotny i
 potrzebowałem go, by zabijać w sobie strach, smutek, lęk i
 odrzucenie, oraz niechęć do życia. Zacząłem być wulgarny
 wobec rodziny.
 Po ukończeniu 5 –tej klasy coraz częściej wszczynałem
 awantury w domu pod wpływem alkoholu. Był to czas, w
 którym składałem wiele postanowień nacechowanych buntem
 do ludzi. Mówiłem, że nigdy nikogo nie pokocham, że wszyscy
 to głupcy, a rodzaj ludzki ma niewiele wspólnego z
 człowieczeństwem, bo wszyscy tylko się krzywdzą i nie mogą
 sobie ufać. Uznałem ludzi za swoich wrogów.
 W szkole podstawowej, do której chodziłem, pedagog
 szkolna była moim kuratorem. Po rozmowie z babcią,
 skierowała mnie na badania psychologiczne. Wystawiona
 opinia stwierdzała: głębokie zaburzenia charakteriologiczne i
 zaburzenia zachowania, niedostosowanie społeczne,
 uwarunkowane czynnikami wrodzonymi i środowiskowymi.
 Wymieniono cechy takie jak: impulsywność w działaniu,
 labilność nastroju, całkowity negatywizm wobec autorytetów,
 odporność na system nagród i kar, brak poczucia winy,
 skłonność do manipulowania innymi. Napisano, że brak
 - 7 -
 poczucia miłości i akceptacji wyzwala we mnie bunt i
 nienawiść. A poczucie odrzucenia sprawia we mnie zmienne i
 gwałtowne reakcje, niewspółmierne do siły i charakteru
 bodźca.
 Awantury w domu pod wpływem alkoholu stały się
 normą. Próbowałem za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę
 przez negatywne zachowanie.
 Moje serce w środku było zranione, tak naprawdę wewnątrz
 wołałem o pomoc. Lecz głos, który mi towarzyszył wpływał na
 moje emocje i negatywne decyzje. Głos ten był jak „głośne
 myśli”, które były natrętne, tak mógłbym go sprecyzować.
 Lecz wewnątrz był ktoś, kto nad tym wszystkim ubolewał. Był
 to młody chłopak, zamknięty w klatce. Chociaż chłopak ten
 często płakał, to z wiekiem jego płacz zanikał, aż zupełnie
 umilkł.
 * * * * *
 Szkołę podstawową ukończyłem, będąc z ulgą
 wypchnięty przez dyrekcję. Grono nauczycielskie mocno
 odczuło mój pobyt w tej szkole. Było nas czterech w paczce.
 Jako cztery ciemne charaktery daliśmy się im mocno we znaki.
 Więc opuszczenie tej szkoły przeze mnie było dla nich
 korzystne i przyniosło dyrekcji ulgę.
 * * * * *
 Rozpocząłem naukę w Ochotniczych Hufcach Pracy.
 Chodziłem tam tylko dwa dni. Następnie rozpocząłem naukę w
 „kolejowej zawodówce”, ale byłem tam też tylko kilka razy.
 Głos, którego słuchałem, podsuwał mi dziesiątki pomysłów i
 powodów, żeby zrezygnować z nauki. Szeptał: Szkoła nie jest
 ci potrzebna, po co się męczyć, są łatwiejsze rozwiązania.
 Wzbudzał też we mnie niepokój, kiedy szeptał: Nikt tam cię nie
 zrozumie, źle będziesz się czuł w tak wielkiej ilości ludzi, nie
 zaadoptujesz się tam, inni cię odrzucą, ty jesteś mądrzejszy od
 nich, dlatego tam nie pasujesz. Sam sobie dasz radę w życiu.
 - 8 -
 Kusił mnie dając proste rozwiązania „OMIŃ TEN
 PROBLEM”. Pozwalał mi widzieć sprawy tylko
 krótkowzrocznie. Nigdy nie szeptał o konsekwencjach, które
 mnie czekają. Dawał tylko złudzenia i oszukiwał mnie.
 Nauczyłem się uciekać od wszelkich trudności. Nawet jak coś
 nie było trudnością to przychodziły nieokreślone lęki, które
 sprawiały, że słuchałem jego szeptów.
 * * * * *
 Pamiętam pewną historię. Nie wiem ile miałem wtedy
 lat, ale była to podstawówka. Miałem kolegę, którego bardzo
 lubiłem, miał imię Remek. Był ćpunem, wąchał klej. Chłopak
 był zagubiony i miał problemy, przejawiał zainteresowania
 okultyzmem, miał na ten temat książki.
 Któregoś dnia zaczął na ten temat ze mną rozmawiać.
 Zaproponował, abyśmy mogli coś wywołać przez te książki.
 Udaliśmy się do piwnicy i zaczęliśmy praktykować okultyzm
 w świetle świec. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale
 zaczęliśmy pędem uciekać, byliśmy przerażeni. Potem
 przyjąłem te książki i zacząłem sam do nich zaglądać.
 Któregoś dnia, kiedy otworzyłem rano oczy, zaczęły dziać się
 ze mną dziwne rzeczy. Byłem jak w amoku, miałem różnego
 rodzaju przywidzenia, przy tym nie mogłem znieść światła
 dziennego, bo mnie raziło. Trwało to przez wiele dni, do czasu,
 kiedy babcia zaprowadziła mnie do psychiatry, a on przepisał
 mi leki. Ustalił diagnozę, że choruję na zaburzenia
 psychotyczne, lecz ja dziś wiem, że to siły ciemności
 zamanifestowały się przez czytanie tych okultystycznych
 książek. Leki skutecznie stłumiły wszystkie objawy choroby,
 ale ja nadał czułem się psychicznie zmęczony.
 Natomiast z Remkiem było z roku na rok gorzej. Słuchał
 satanistycznych kapel metalowych, łykał psychotropy, które
 zapijał winem. Kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo.
 Dziś jest dla mnie jasne, kto za tym wszystkim stał, kto władał
 - 9 -
 jego umysłem. Nigdy nie było mi już dane spotkać się z
 Remkiem. Po kilku latach dowiedziałem się, że udało się mu
 popełnić samobójstwo, miał wtedy około 19 – stu lat.
 * * * * *
 Coraz bardziej brakowało mi kasy na alkohol i inne
 przyjemności. Nie wystarczało mi już wynoszenie drobnych
 rzeczy z domu i oszukiwanie innych. Zacząłem się włamywać.
 Pierwszej kradzieży dokonałem wraz z kolegą do warsztatu
 samochodowego. Poszło sprawnie, więc poczułem się pewnie i
 tryumfująco. Towarzyszący mi głos szeptał: Udało ci się, jesteś
 sprytny, przechytrzyłeś wszystkich, zobacz jak łatwo poszło,
 następny raz będzie jeszcze lepszy i przyjemniejszy!
 Następnie ja i moi kompani, którzy zajmowali się
 złodziejstwem, kradliśmy koła zapasowe od tirów. Było to
 dochodowe zajęcie. Kradliśmy koła do czasu, aż przygotowano
 na nas policyjną obławę, ale miałem farta i udało mi się zbiec.
 Trochę się wtedy wystraszyłem, ale kraść nie przestałem.
 Byłem złodziejem małego kalibru. Potrzebowałem pieniędzy
 tylko na zaspokojenie swoich nałogów.
 Zacząłem samodzielnie okradać kioski i sklepy. Gdy mój stan
 trzeźwości był w miarę normalny, działałem na włamaniach
 rozważnie, ale kiedy wypiłem ciut więcej, traciłem racjonalną
 kontrolę. Stawałem się bardziej wandalem niż złodziejem.
 Głos, który mi towarzyszył podkręcał mnie wtedy do takiego
 działania. Nie miałem wtedy hamulców, wybijałem nogą lub
 kamieniem witryny sklepowe i to często w najjaśniejszym
 miejscu w mieście.
 Zaczęły się konflikty z prawem, które przerodziły się w moją
 nienawiść do stróżów porządku. Ta chorobliwa nienawiść
 dawała mi siłę do tego, aby być nieugiętym wobec nich. Nigdy
 nie przyznawałem się do stawianych mi zarzutów, chyba, że
 chciałem kogoś kryć i brałem winę na siebie. Nigdy nie
 zdradziłem kogokolwiek organom ścigania, to była sprawa
 - 10 -
 honoru. Z biegiem czasu ta nienawiść potęgowała się, jeszcze
 bardziej utwierdzałem się w niej, kiedy policja używała siły
 przy przesłuchaniach.
 Pałałem także nienawiścią do dziadka, miałem mu za złe, że
 jako dziecko musiałem słuchać jak krzyczy na babcię i patrzeć
 jak pod wpływem alkoholu rzuca się do bicia jej. Często przez
 to byłem napięty i nerwowy, dusiłem to w sobie, a moja złość
 rosła. Jeżeli chodzi o babcię, to nie akceptowałem jej jako
 autorytetu wychowawczego. Jednak była to dla mnie najbliższa
 istota i była jedyną osobą na ziemi, którą w jakiś sposób
 akceptowałem. Bolało mnie, że babcia nie potrafiła mnie
 zrozumieć, dlatego czułem rozczarowanie i gorycz. Nie
 rozumiałem wtedy, że była prostą kobietą o dobrym sercu, lecz
 bez świadomości wychowawczej i zrozumienia dziecka po
 odrzuceniu od matki. Nie wiedziała, że ten lepszy Piotrek był
 zamknięty w klatce i zapomniany przez samego siebie. Biedna
 kobieta tak wiele wycierpiała. Babcia czasem mówiła, że nie
 ma już siły mnie wychowywać i jak się nie zmienię to mnie
 odda, ale ja nie traktowałem tego serio.
 * * * * *
 Miałem około 15-tu lat, kiedy pewnego ranka ktoś mnie
 obudził i nie był to nikt z domowników, ale policja. W pokoju
 czekały spakowane torby. Myśli w mojej głowie potęgowały
 się, czułem niepokój i zagrożenie. Usłyszałem, że jadę do sądu.
 Ciekawe było, że ten towarzyszący mi głos wtedy mnie
 opuścił, nie zainspirował mnie do żadnego pomysłu, jak wyjść
 z tej sytuacji. Nie pocieszył mnie w żaden sposób, po prostu
 zawiódł.
 Sędzina orzekła o umieszczeniu mnie w Państwowym
 Pogotowiu Opiekuńczym. Nie da się tego wyrazić, co wtedy
 czułem: wielkie odrzucenie, nienawiść, lęk i strach przed
 przyszłością. Z sądu zabrano mnie od razu do PPO w Zielonej
 Górze. Jak już tam trafiłem, fałszywy przyjaciel powrócił, teraz
 - 11 -
 szeptał: Wszyscy są tacy sami, znów cię zostawili. Raz zrobiła
 ci to matka, a teraz dziadkowie, jesteś do niczego, nikt cię
 nigdy nie pokocha, jesteś sam. Nigdy nie będziesz już czuł się
 bezpiecznie, nie będziesz miał domu.
 Wpadłem w stan depresyjny.
 - 12 -
 3. UCIECZKA DO NIKĄD
 Będąc w PPO często z niego uciekałem. Nie
 akceptowałem pobytu tam, nie umiałem zaadoptować się.
 Zresztą tak było zawsze, uciekałem przed każdą trudnością,
 jaką napotykałem.
 Za każdym razem, kiedy policja przywoziła mnie z ucieczek do
 pogotowia, ja powtórnie uciekałem. Przeważnie
 z kimś, kto także nie miał ochoty tam przebywać. Na tych
 ucieczkach dokonałem wiele włamań do sklepów, piłem
 alkohol, a co gorsza stałem się ćpunem. Wąchałem butapren,
 rozpuszczalnik, żeby uciec od rzeczywistości do świata
 narkotycznych wizji. Ćpanie pustoszyło mój mózg. Jak
 zabrakło forsy na szybki zakup alkoholu i kleju, wchodziłem
 z wybranym kompanem do sklepu i na żywca wyrywaliśmy
 pieniądze z kasy i uciekaliśmy ile sił w nogach. Przychodziły
 do głowy różne zwariowane pomysły, wiele z nich dzięki Bogu
 nie zostało zrealizowanych. Jednym z tych pomysłów, było
 ogłuszenie sprzedawczyni kamieniem.
 Na ucieczkach przyjeżdżałem do domu, prosiłem wtedy
 rodzinę, abym mógł wrócić do nich. Mówili, że to niemożliwe,
 że mogłem wcześniej o tym pomyśleć. Byli przy tym bardzo
 stanowczy, a ja nie umiałem pogodzić się z tym, że miałbym
 nie wrócić do domu. Kiedy napierałem dalej, dzwonili po
 policję, było to bardzo bolesne, nie chciałem w to wierzyć.
 Za każdym razem scenariusz był podobny i za każdym razem
 towarzyszący, wewnętrzny ból palił się we mnie.
 * * * * *
 Na jednej z ucieczek wybrałem się z kumplami na
 dyskotekę. Po zabawie postanowiłem znowu wstąpić do
 rodziny, ruszyłem w stronę ich domu. Kiedy zbliżałem się tam,
 - 13 -
 do mojej głowy przychodziły różne obrazy z przeszłości.
 Zacząłem odczuwać negatywne emocje z tym związane i
 użalać się nad sobą. Nieopodal krzaków kątem oka ujrzałem
 szklaną butelkę. Fałszywy przyjaciel zaczął szeptać: Rozbij tą
 butelkę i pochlastaj swoje ręce, to ci przyniesie ulgę, wyładuj
 się i ulżyj swojemu cierpieniu. Chwyciłem butelkę i stłukłem o
 chodnik. W rękę chwyciłem kawałem ostrego szkła. Przez
 chwilę poczułem strach przed nieznanym mi bólem, ale
 przyszedł tak silny impuls, że zacząłem ranić przegub ręki.
 Za każdym zranieniem czułem, jak uchodzi ze mnie napięcie i
 wydawało mi się, że przynosi to ulgę. Z drugiej strony był to
 horror. Zanim zadałem sobie pierwsze okaleczenie, czułem jak
 z mojego wnętrza wydobywa się krzyk: BOŻE, DLACZEGO?!
 POMÓŻ MI! Ten krzyk rozległ się w ciemnej piwnicy bloku,
 w którym mieszkała moja rodzina. Bardziej poszarpałem sobie
 przegub ręki niż pociąłem, jednak narobiłem tym dużo
 bałaganu, cała piwnica była we krwi.
 Skierowałem kroki w stronę mieszkania dziadków, a za mną
 leciały krople krwi.Zapukałem do drzwi, a kiedy domownicy
 mnie zobaczyli, to osłupieli. Pamiętam, że babcia zaczęła
 płakać. Szybko opatrzyli mi ręce i widząc, że krwotok ustał,
 zrezygnowali ze wzywania karetki. Nie było we mnie agresji,
 byłem bardzo osłabiony utratą krwi. Ku memu zdziwieniu,
 rodzina nie zawiadomiła policji, a wręcz pozwolili mi
 przenocować.
 Kiedy rano wstałem ciotka prosiła, bym poszedł do psychiatry.
 Mówiła, że była już u niego z samego rana i że on czeka na
 mnie. Łatwo na to przystałem, ubrałem się i poszedłem. Byłem
 bardzo słaby, a do tego skacowany po ostatniej imprezie. Gdy
 wszedłem do gabinetu lekarza, postanowiłem powiedzieć mu
 o swoich problemach, podzielić się nimi. Czułem potrzebę, by
 otworzyć się przed psychiatrą, chciałem by mnie zrozumiał.
 Spostrzegłem, że zaczął zadawać mi „suche” pytania, po
 których coś notował. Nie pozwoliłem już temu lekarzowi na
 - 14 -
 przeprowadzenie badania do końca. Rozczarowany opuściłem
 gabinet, trzaskając mocno drzwiami i akcentując zdanie, że
 wszyscy ludzie są tacy sami.
 * * * * *
 Gdy uciekałem, nocowałem u swojego najlepszego
 kumpla Sławka. Blisko domu gdzie mieszkał, mieścił się
 ogródek jego rodziców. Była tam mała altanka, w której
 nocowałem. Cały dzień włóczyliśmy się po knajpach, a na noc
 wracałem do altanki. Kiedy siadałem przy świeczce, w mojej
 głowie następowała gonitwa myśli. Alkohol robił swoje, byłem
 przy tym bardzo pobudzony. Kierowany negatywnymi
 emocjami, nie mogąc się uspokoić, szedłem w stronę miasta.
 Podchodziłem do najbardziej pokaźnej witryny sklepowej i
 kierowany potężnym impulsem, uderzałem ręką lub nogą w
 szybę. Mimo głośnego alarmu, który było słychać w nocnej
 ciszy na pół miasta, wchodziłem i brałem, co się dało lepszego
 ze sklepowych półek. Najpierw dobiegałem do szuflad lub kas,
 sprawdzając, czy są tam pieniądze. Będąc sam obsłużony,
 wybiegałem z wielką szybkością przez rozbitą szybę, często
 raniąc się głęboko o ostre krawędzie szkła witryny. Bywało, że
 towarzyszący mi głos tak bardzo mnie podkręcał, że idąc na
 nocny wypad, potrafiłem obskoczyć 3-4 sklepy.
 Rozkoszowałem się tym, że miasto jest budzone przez głośne
 wyjące alarmy. Po udanej kradzieży, w krótkim odstępie czasu
 często wracałem w to samo miejsce, by zrobić to samo.
 * * * * *
 Trudna do zaakceptowania przeze mnie była decyzja
 Sądu dla Nieletnich o umieszczeniu mnie w Państwowym
 Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. Dotarło do mnie, że do
 dziadków nie mam szans już wrócić.
 Łatwo było z Ośrodka uciec, więc korzystałem z każdej
 nadarzającej się okazji.
 - 15 -
 Jedna z ucieczek przypadła w okresie zimowym. Uciekłem
 dosłownie w krótkim rękawku, cienkiej, jesiennej bluzie oraz
 w cienkich, dresowych spodniach i wiosennych butach. Był
 ostry mróz, szedłem około 30 km wzdłuż drogi, bacząc, by nie
 dać się złapać. Zawsze mogła być to policja, albo któryś z
 wychowawców z Ośrodka. Zresztą policja była informowana
 o mojej ucieczce. Idąc nie mogłem zatrzymać żadnego auta.
 Po paru godzinach zrobiło się ciemno. Zrozumiałem, że szanse
 zabrania się stopem są prawie żadne. Kiedy było widno, był
 problem, a co dopiero teraz, gdy się ściemniło, obawa ludzi jest
 wtedy większa. Byłem już tak przemarznięty, że przestałem
 czuć zimno. Mój organizm był przemęczony wielogodzinnym
 marszem, w takich warunkach straciłem całą nadzieję. To nie
 były już przelewki. Poczułem niepokój i lęk. Skręciłem w
 jedną z bocznych dróg, chcąc znaleźć jakieś zabudowania.
 Przeszedłem kolejne kilometry, była jedna wielka ciemność i
 wiatr. Marsz od wczesnego południa bez jedzenia i picia w
 cienkim odzieniu zaczął robić swoje. Nie mogłem się
 przełamać, by iść dalej. Krzyczałem i pamiętam, że
 powiedziałem: BOŻE POMÓŻ!! Po chwili usłyszałem dźwięk
 silnika, pomyślałem, że przesłyszałem się, bo wiatr mocno
 wiał. Powtórzyłem: POMÓŻ MI!. Nagle zobaczyłem światła
 samochodu. Niesamowite, jakby jakaś siła wyższa mnie
 wysłuchała! – pomyślałem. Zerwałem się na nogi i zacząłem
 machać. Pojazd minął mnie i zaczął hamować, poczułem ulgę.
 Zostałem zaproszony do środka. W samochodzie siedziały
 dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Kierowca spytał mnie,
 co tu robię. Skłamałem, że mnie okradli itd. Stwierdził, że źle
 wyglądam przez ten mróz, a jego kolega podał mi setkę wódki,
 którą pomagał mi przechylić, bo nie miałem czucia w rękach
 od mrozu. Potem była druga setka, poczułem znajome ciepło w
 żołądku. Po paru minutach zaczęło mnie trząść, bo alkohol
 mnie rozgrzewał. Dojechaliśmy do jakiejś wsi, gdzie była
 - 16 -
 dyskoteka. Tam kierowca dał mi ubranie i jedzenie, a następnie
 zawiózł do najbliższego miasta.
 Jednak z całego wydarzenia zastanowiło mnie, jak nagle
 przyszedł ratunek i w jakich okolicznościach - kiedy mówiłem:
 BOŻE, POMÓŻ MI…
 * * * * *
 Na jednej z kolejnych ucieczek przyjechałem do domu
 dziadków, byłem wypity i nie miałem humoru. Wpuścili mnie
 do domu, poprosiłem ich o jedzenie. W odpowiedzi mój kuzyn
 rzucił do mnie kąśliwą uwagę. To wystarczyło, bym się
 wkurzył, pomyślałem: Co on będzie mi tu gadał, to mami
 synek. Ja tyle przeszedłem, a on nic, to zwykły frajer, tylko
 szuka zadymy. Wszyscy ci domownicy są tacy sami. Poza tym
 mają przecież wpływ na babcię, która bez ich udziału mogłaby
 mnie zrozumieć. Chcą się mnie pozbyć i zrobią wszystko, aby
 tak się stało. Chociaż do nich mówiłem, to jak grochem o
 ścianę, nienawidziłem ich: To zwierzęta, nie ludzie. Kiedy
 kuzyn klepnął mnie w kark, wezbrał się we mnie potężny,
 niszczycielski gniew. Kuzyn był dużej postury, od wielu lat
 ćwiczył kulturystykę. Zawsze w jakiś sposób reagował, kiedy
 byłem agresywny i dawał mi radę. Tym razem mój gniew był
 tak wielki, że wstąpiła we mnie większa siła. Absolutnie
 straciłem panowanie nad sobą i wybuchłem. Kuzyn spostrzegł,
 że to nie żarty. Po starciu w kuchni wszyscy wycofali się poza
 pole walki. Trzasnąłem drzwiami tak, że pękła w nich szyba.
 Krzyczałem: Pozabijam wszystkich, rozpier...... wszystko.
 Zacząłem kopać w meble kuchenne. Rodzina zadzwoniła po
 policję, prosząc o szybką interwencję. Stawało się coraz
 goręcej, chwyciłem za nóż, żeby wszystkich wyrżnąć w pień.
 Umysł i emocje były skierowane na niszczenie. Przerażeni
 domownicy trzymali drzwi, abym nie wydostał się z kuchni.
 Zawołali innych do pomocy. W przypływie furii udało mi się
 wydostać do przedpokoju, ktoś złapał mnie za nogi i podczas
 upadku nóż wyleciał mi z dłoni. Nikt nie szczędził sił na mnie,
 - 17 -
 widząc, że jestem gotów na wszystko. Wstąpiła we mnie
 ogromna siła i nikt nie był w stanie mnie utrzymać. Przedpokój
 wyglądał jak pobojowisko, a babcia stała w pobliżu i płakała.
 Zaniepokojeni sąsiedzi powychodzili na korytarz. Wszyscy
 byli zmęczeni całą sytuacją. Po dłuższym czasie udało im się
 związać moje nogi i ręce bandażami, pomimo tego nadal się
 szarpałem, a piana toczyła się mi z ust. Policjanci, którzy
 przyjechali na tę interwencje, skuli mi dodatkowo ręce
 kajdankami i wynieśli mnie, dosłownie jak worek kartofli do
 radiowozu, na oczach wielu ludzi.
 Sąd postanowił niezwłocznie umieścić mnie na oddziale
 psychiatrycznym - obserwacyjnym. Przetransportowano mnie
 radiowozem do szpitala psychiatrycznego, byłem wyczerpany
 całym zdarzeniem. Czułem się psychicznie rozbity, a na
 pytania lekarzy prawie nie odpowiadałem. Miałem gardło całe
 obrzęknięte, a ciało obite i poranione. Na obserwacji
 przebywałem 7-dem dni, podczas których trochę się
 wyciszyłem. Pewnego dnia odwiedziła mnie moja ciotka, gdy
 na mnie patrzyła, płakała i prosiła, abym się zmienił. Byłem
 otępiały na jej słowa. Po 7-miu dniach przywieziono mnie z
 powrotem do Ośrodka Wychowawczego.
 * * * * *
 Któregoś razu z przyczyn zdrowotnych trafiłem z
 ośrodka na oddział dermatologiczny. W czasie pobytu w
 szpitalu skupiłem się na przemycie alkoholu na oddział.
 Z nowo poznanym kompanem po kryjomu opuszczaliśmy
 szpital, by kupić kilka butelek taniego wina.
 Na jednym z wypadów mój kompan powiedział, że zna jakąś
 wróżkę, która trafnie przepowiada przyszłość. Zaproponował,
 abyśmy do niej poszli. Udaliśmy się tam. Otworzyła nam
 starsza kobieta, pytając, czego chcemy. Kolega wyjaśnił cel
 wizyty. Wyjąłem drobną kwotę, lecz ona mnie uprzedziła,
 mówiąc, że nie przyjmie pieniędzy. Po chwili wbiła wzrok w
 - 18 -
 mego kompana i rzekła: Miałeś operację i masz teraz znaczną
 bliznę na brzuchu. Powiedziała jeszcze kilka innych faktów, a
 mój kompan jakby zastygł. Nie wiedziałem, dlaczego do
 chwili, gdy pokazał mi sporą, pooperacyjną bliznę. Kobieta
 przeniosła wzrok na mnie i rzekła: Ty jesteś dzieckiem Bożym,
 wybranym, by mu służyć. Wyjedziesz na północną część kraju i
 będziesz też podróżował na wschód. Będziesz miał żonę i
 dzieci. Te słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
 Większe wrażenie robiła na mnie blizna kolegi.
 Wiele lat później te słowa mi się przypomniały, z tym,
 że nie wiedziałem jeszcze, że był to duch nieczysty,
 przepowiadający przyszłość przez tę kobietę. Duch ten nie
 mówi nigdy kompletnej prawdy, ale tylko część, by, jeśli ktoś
 uwierzy, wmieszać w prawdę kłamstwo. Wtedy ludzie są
 zwiedzeni i ciągle pytają wróżbitów o przyszłość, bojąc się
 podejmować samodzielne decyzje.
 * * * * *
 Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Szykowałem
 się już do ucieczki, gdy ku mojemu zdziwieniu dziadkowie
 wyrazili zgodę, bym na święta do nich przyjechał. Odkąd
 byłem w placówce opiekuńczo-wychowawczej, po raz
 pierwszy dostałem przepustkę. Od dawna nie spędzałem świąt
 z rodziną.
 Wcześniejsze święta spędziłem w samotności, włócząc się po
 mieście lub po osiedlu, na którym mieszkali dziadkowie.
 Łaziłem z butelczyną alkoholu i zaglądałem do okien
 mieszkań, w których krzątało się wiele osób i panował
 świąteczny nastrój. Kiedy na to patrzyłem, ogarniał mnie
 smutek i czułem się bardzo samotny. Pociągałem wówczas
 kolejny łyk wina i budowałem w sobie wstręt do tych ludzi, a
 fałszywy przyjaciel szeptał do mego umysłu: Wszyscy cię
 odrzucili, a dodatkowy talerz dla wędrowca to tylko pic na
 wodę. Nikt z nich i tak nie wpuści ciebie do swego domu na
 - 19 -
 święta, a tym bardziej do stołu. Świętują, a ty nawet nie masz
 gdzie dzisiaj spać. Przeklinałem wtedy tych ludzi, wypijając
 sporą porcję wina, aby gasić swoje poczucie samotności i
 zasypiałem na klatce schodowej lub piwnicy.
 Jednak tym razem święta udało mi się spędzić z rodziną. Kiedy
 zasiadłem do stołu, poczułem się nieswojo i obco wśród nich.
 Miałem ochotę jak najszybciej wstać od stołu i uciec, zacząłem
 żałować, że się tam znalazłem. To doświadczenie było dla
 mnie szokujące.
 * * * * *
 Byłem uzależniony od leków psychotropowych, miałem
 ich całe pudełko, to były bardzo mocne pigułki. Fałszywy
 przyjaciel podpowiadał mi: Weź pięć pigułek na raz. Przed
 wejściem do domu dziadków przyszła dodatkowa myśl: Weź
 jeszcze pięć sztuk. Jednak wziąłem ich znacznie więcej, gdy
 prochy zaczęły działać, ścięło mnie z nóg. Prosiłem rodzinę,
 aby do nikogo nie dzwonili, że prześpię się i wszystko będzie
 ok. Uwierzyli moim słowom i pozwolili przenocować, co
 zakrawało niemal na cud. Noc była koszmarna, wydawało mi
 się, że nigdy się nie skończy. Gdy zobaczyłem, że się rozjaśnia
 za oknem, wstałem i z trudnością zakładając buty, chwiejnym
 krokiem opuściłem mieszkanie. Czułem ogromną słabość i co
 kilka metrów przystawałem, by nabrać tchu. Powieki same mi
 się zamykały. Po paru godzinach zamiast lepiej, było gorzej.
 Gdy byłem w mieście poczułem jak wykręca mi szyję, ręce i
 biodra. Ludzie przechodzili obok i obserwowali moje dziwne
 zachowanie. Zaczęło wykręcać mi także żuchwę. Miałem farta,
 że szedł akurat mój kompan od kielicha i doprowadził mnie do
 szpitala. Interwencja na izbie przyjęć była szybka, ale na
 płukanie żołądka było za późno, więc podłączono mi
 kroplówkę i aparat mierzący rytm serca. Miałem problemy
 z oddychaniem. Za ścianą słyszałem jakiegoś człowieka,
 którego przywiozło pogotowie, bardzo charczał. Chciałem,
 żeby żył, jednocześnie sam bałem się śmierci. Zacząłem się
 - 20 -
 dusić, długi czas nie mogłem złapać powietrza, spanikowałem
 i zacząłem szarpać się na łóżku. Walczyłem o oddech, całym
 sobą wołałem, że chcę żyć. W myślach powiedziałem: BOŻE,
 POMÓŻ! Nie pamiętam, co było dalej.
 Odzyskałem przytomność będąc podłączony do kroplówek.
 Byłem szczęśliwy, że żyję. Szybko mnie wypuszczono.
 Otrzymałem EKG serca i byłem zszokowany, kiedy je
 przeglądałem. Na tym wykresie były momenty, jakby chwilami
 serce nie biło, poza tym jego uderzenia były bardzo nierówne.
 * * * * *
 Szybko przestałem myśleć o tym, co się wydarzyło.
 Zacząłem pić jak przed tym incydentem z prochami.
 Włóczyłem się po mieście z ludźmi, którzy byli wielokrotnymi
 recydywistami. Co niektórzy mieli za sobą po 15 czy 25 lat
 odsiadki. Przeważnie krótko gościli na wolności. Byli to drobni
 złodzieje i chuligani uliczni, jednak mi imponowali.
 Włóczyłem się z nimi przesiadują na „melinach”, na których
 odbywały się libacje alkoholowe. Przypatrywałem się bliżej
 parszywemu życiu tych ludzi, którego czasem sam się
 dopuszczałem. Napatrzyłem się na krzywdę wielu ludzi,
 których alkohol wykańczał z każdym dniem. Widząc bezsens
 ich życia sam się w to wciągałem. Patrzyłem na całe rodziny,
 których bogiem był alkohol, a dzieci zachowywały się jakby
 były dorosłe, lecz nie zawsze w dobry sposób. Patrzyłem jak
 jadły chleb z margaryną, bo rodzice nie troszczyli się o nie.
 Czymś normalnym były ciągłe awantury przy libacjach.
 Widziałem młode dziewczyny, które oddawały swoje ciała za
 trochę alkoholu i odrobinę obłudnej akceptacji innych
 mężczyzn, którzy chcieli je tylko wykorzystać. I dzieci po 13-
 14 lat uzależnione od alkoholu i narkotyków. Z czasem
 przestałem być czuły na te sprawy, sam tarzałem się w tym
 błocie.
 - 21 -
 4. KIM ONI SĄ?
 Miałem dobrego kumpla, na imię miał Andrzej. Był
 dużo starszy ode mnie. Mieszkał z matką i bratem. Któregoś
 dnia powiedział, żebym zamieszkał u nich w domu. Kiedy już
 u niego mieszkałem, on zawsze mówił, żebym nie szedł tą
 drogą, co on i inni, żebym uważał na siebie i nie dał się w nic
 wciągnąć. Dziwiło mnie, że właśnie on to mówi. Sam nie był
 świętoszkiem. Myślałem: Przecież był alkoholikiem od wielu
 lat! Najgorsze były jego ataki nocne. Andrzej miał straszne
 majaki nocne, budzili się wtedy wszyscy. Czasami dostawał
 ataków padaczki, ścinało go z nóg i trzeba było wzywać
 pogotowie. I to on mówił do mnie: Nie idź taką drogą…
 Przez tą jego troskę o mnie jeszcze bardziej go szanowałem.
 Najbardziej w pamięci zapadł mi widok Andrzeja trzymającego
 książeczkę w czarnej oprawie. Zapytałem go, co czyta, a on
 odpowiedział: Czytam Biblię, przecież trzeba w coś wierzyć. Ta
 sytuacja ukazała mi inny obraz Andrzeja.
 Niedługo potem spotkałem na ulicy brata mojej dobrej
 koleżanki. Był znanym skinem i niezłym łobuzem. Maniek
 spytał czy bym poszedł z nim na pewne spotkanie domowe.
 Zgodziłem się z myślą o tym, że skombinuję tam jakieś
 pieniądze. Kiedy weszliśmy do tego mieszkania, spore grono
 osób serdecznie przywitało się ze mną. Zaczęli grać na gitarze i
 śpiewać o Bogu. Przez chwilę pomyślałem, że to sekta, ale ich
 serdeczność i życzliwość były tak szczere, że czułem się wśród
 nich dobrze i swobodnie. Wydawali się tacy inni niż ludzie,
 których do tej pory znałem. Jedna z osób zapytała czy mogą się
 nade mną pomodlić. Patrzyłem na nią zdziwiony, wręcz
 gapiłem się oszołomiony. Pomyślałem, że głupio jest odmówić,
 zważywszy na to, że byli bardzo mili. Więc zaczęli modlić się,
 była to dla mnie bardzo hałaśliwa modlitwa. Nakładali swoje
 - 22 -
 ręce na moją głowę. Po wszystkim pomyślałem: Ci ludzie
 zbiorowo zwariowali! Może byli mili, ale to chyba jakaś sekta,
 banda popaprańców! Najlepiej jak się stąd jak najszybciej
 wydostanę! Ale wewnętrznie coś przyciągało mnie do tych
 ludzi. Emanowało od nich coś dobrego. Oni naprawdę wierzyli
 w to, co robili. Nigdy nikogo nie oszczędziłem, jeśli miałem
 możliwość go okraść. A tam, chociaż miałem świetną okazję,
 nie zrobiłem tego. Pożegnałem się i wyszedłem z Mańkiem.
 Zaprosił mnie do swojego domu i przez parę godzin tłumaczył
 mi coś o Bogu, jak zmienił jego życie. Wykładał Pismo Święte
 i widać było, że je znał. Nawet dość ciekawie mówi –
 pomyślałem. Dał mi na koniec Biblię. Spytałem o nocleg, więc
 zaprowadził mnie do swego kumpla chrześcijanina. Ten
 zaprowadził mnie do jeszcze innej osoby, która była na tym
 spotkaniu, gdzie i ja wcześniej byłem. Kiedy ten człowiek
 otworzył nam drzwi i usłyszał w czym problem, odmówił
 pomocy. Fałszywy przyjaciel już szeptał: Widzisz? Tacy z nich
 chrześcijanie, olej ich! Ta odmowa wystarczyła, żeby
 wyzwolić we mnie gniew. Nie chciałem więcej nic słyszeć, po
 prostu odszedłem.
 Parę razy zdarzyło mi się jeszcze do nich zajrzeć, kiedy
 przechodziłem obok sali, na której były te spotkania. Byłem
 przeważnie najarany trawką, albo pod wpływem alkoholu i
 wewnętrznie drwiłem z tych ludzi. Ale wciąż miałem tą Biblię,
 którą dał mi Maniek. Nie czytałem jej, tylko nosiłem ze sobą.
 Rodzina mówiła, że chyba zwariowałem nosząc ze sobą coś
 takiego. Za jakiś czas uznałem, że odkąd ją noszę to mam
 większego pecha i dałem Andrzejowi. Opowiedziałem mu to
 zdarzenie z chrześcijanami, ale on tylko milczał.
 - 23 -
 5. NA BOCZNYM TORZE
 Przestrzeń wokół mnie zawężała się coraz bardziej.
 Upłynęło sporo czasu, odkąd uciekłem z Ośrodka
 Wychowawczego.
 Zaczął się kolejny dzień podobny do poprzednich. Skacowany
 ruszyłem na miasto. I tak od butelki do butelki, czasem udało
 się przyjarać maryśki (marihuany) lub zażyć coś mocniejszego.
 Czasem się coś narozrabiało, kogoś pobiło, kogoś okradło,
 żeby mieć na kolejną libację.
 Pod wieczór, kiedy opróżnialiśmy kolejną flaszkę, jeden ze
 starszych kompanów wskazał na parking przy hotelu oraz
 stróżówkę. Nie zastanawiałem się długo, wiedziałem, o co
 chodzi. Ruszyliśmy w tamtym kierunku. Kompan skierował się
 w stronę samochodów na parkingu, żeby przyciągnąć stróża do
 siebie. W tym czasie, kiedy go zagadywał, przeskakując przez
 płot przedostałem się do dyżurki, w której była kasetka z
 pieniędzmi. Mieliśmy pecha. Akurat w tym czasie w mieście
 odbywał się jakiś większy mecz piłki nożnej i wszędzie roiło
 się od policji. Ktoś z hotelu spostrzegł jak forsuję płot i
 wdzieram się do dyżurki, więc zgłoszono to na policję. Gdy
 byliśmy już poza parkingiem, usłyszeliśmy sygnał policyjny i
 krzycząc „suki” – zaczęliśmy wiać. Biegnąc w stronę
 przystanku autobusowego zobaczyliśmy następny radiowóz na
 sygnale. Był blisko, nie było już jak się rozdzielić.
 Wskoczyliśmy w uliczkę, na której były stare magazyny i
 gdyby nie trzeci wóz policyjny, który pojawił się nagle, to
 udałoby się uciec, chociaż jednemu z nas.
 Ostatnią kryjówką stał się dla nas duży kosz na śmieci. Nie
 było czasu do namysłu, za chwilę byliśmy w jego wnętrzu.
 Do dziś ta historia wywołuje u mnie lekki uśmiech na twarzy.
 Próbowaliśmy z wielkim zapałem ukryć się pod cuchnącymi
 - 24 -
 śmieciami. Wtedy nie wydawała nam się śmieszna ta akcja
 wyciągania nas z tego uroczego miejsca. Może powinniśmy
 cieszyć się ze świeżego powietrza, ale niewiele nas to
 pocieszało, bo zaraz poczuliśmy na własnej skórze razy od
 pałek policyjnych, które naprawdę bolą. Kiedy uderzenia pałek
 i kopniaków skończyły się, to leżeliśmy na ziemi już skuci
 kajdankami.
 Tak na gorąco to dopiero zaczęli nas przesłuchiwać na
 komendzie. Mój kompan miał za sobą koło 20 lat więzienia,
 więc kiedy się nie przyznał to dali mu spokój. Wiedzieli, że nic
 z niego nie wyciągną. Inaczej sprawa wyglądała ze mną. Znali
 mnie, ale z uwagi na to, że byłem małolatem, mieli nadzieję, że
 będę zeznawał. Jednak ja to przekalkulowałem. Wiedziałem, że
 jak wyznam prawdę to kompana od razu wsadzą, tym bardziej,
 że miał recydywę, a mi z racji wieku niewiele grozi.
 Próbowano wywierać na mnie presję w różny sposób, żebym
 tylko powiedział prawdę. Im bardziej napierali, tym bardziej
 byłem uparty. Skończyło się na tym, że winę wziąłem na
 siebie. Zamknięto mnie na dołek (areszt), a na drugi dzień
 odwieziono mnie do Ośrodka Wychowawczego.
 Przebywałem tam krótko, bo znowu uciekłem. Wtedy jeszcze
 nie wiedziałem, że to już ostatnia moja ucieczka z tego
 miejsca.
 * * * * *
 Zamiast lepiej, to było coraz gorzej, pogrążałem się
 coraz bardziej, tonąłem. Życie moje toczyło się tylko wokół
 tego, by się napić, naćpać, było wiele kobiet w moim życiu.
 A jedyna troska, która zajmowała moje myśli dotyczyła
 pieniędzy, by zdobyć je na zaspokojenie swoich potrzeb.
 Umierałem w sobie z każdym dniem, traciłem nadzieję na
 cokolwiek lepszego.
 Dokonywałem wiele włamań do sklepów i chuligańskich
 wybryków. A fałszywy przyjaciel szeptał do mojego umysłu.
 - 25 -
 Poddawałem się tym podszeptom idąc coraz bardziej w
 samozagładę. Jedyną i najprostszą alternatywą było zapić się i
 zaćpać na śmierć. Zacząłem o tym ciągle myśleć, lecz aby
 zrealizować ten plan, potrzebowałem pieniędzy. Dzięki Bogu,
 że nie dopuścił do tego.
 - 26 -
 6. KONFRONTACJA
 Mój dobry kolega dał mi propozycję, bym poszedł z
 nim do jego znajomej na kawę. Kiedy usiedliśmy przy kawie,
 Jolka zaczęła opowiadać coś o swojej sąsiadce, która mieszkała
 piętro wyżej w tym samym budynku. Usłyszawszy jej
 nazwisko (a brzmiało jak moje), zacząłem się zastanawiać.
 Poprosiłem Jolę o powtórzenie nazwiska i zacząłem zadawać
 jej pytania. Słyszałem trochę o mojej matce od mojej rodziny,
 wiedziałem, że mieszka w Świebodzinie. Czy to możliwe, że
 sąsiadka z góry to moja matka? Bo imię i nazwisko się
 zgadzało.
 Postanowiłem, że odwiedzę tą tajemniczą dla mnie sąsiadkę.
 Zapukałem do drzwi, otworzyła mi kobieta około 50-tki. Kiedy
 się przedstawiłem, zaprosiła mnie do środka. Byłem lekko
 podpity i nie wiedziałem do końca, czego spodziewam się po
 tej wizycie. Nie towarzyszyły mi przy tym żadne uczucia do tej
 kobiety, wbrew temu, jak sobie to wcześniej wyobrażałem. Po
 prostu byłem ciekawy. Nie znałem w ogóle swojej matki, ale
 zdążyłem ją znienawidzić winiąc za to, że mnie porzuciła.
 Chciałem w konfrontacji z nią dowiedzieć się czy to wszystko,
 co o niej słyszałem jest prawdą. Matka zaczęła opowiadać
 swoją historię od spotkania z moim ojcem. Użalała się nad
 sobą. Narzekała też na swoje dzieciństwo i rodziców, a także
 zaczęła wymieniać wszystkie złe rzeczy, jakie spotkały ją w
 życiu. Aż doszła do momentu, usprawiedliwiając swoje
 postępowanie, że przez swój ciężki los musiała porzucić mnie i
 mojego brata.
 Mojego ojca spotkała, kiedy uciekała przed wyrokiem. Ojciec
 był dość majętnym człowiekiem, któremu rozpadało się
 małżeństwo. Moja matka była atrakcyjną kobietą i o 20 lat od
 niego młodsza, więc mu się spodobała. Zamieszkała u niego.
 - 27 -
 Razem dużo pili, więc były przy tym awantury. Przy kolejnej
 awanturze ojciec zadzwonił na policję i powiedział, że jest u
 niego kobieta, która się ukrywa. Zanim stróże porządku
 przyjechali, matka zdążyła uciec.
 Z całej naszej rozmowy wynikało, że winiła ona wszystkich,
 prócz siebie. Najbardziej zabolało mnie, że nie wyraziła
 skruchy za to, że porzuciła mnie i brata, swoje dzieci. Nie
 chciała o tym rozmawiać. Wywnioskowałem jedno: ona nie
 odczuwała, że kogoś skrzywdziła, wręcz uważała, że tylko ona
 została skrzywdzona. Poczułem wielką niechęć i odrazę do tej
 osoby.
 Mieszkała z dużo starszym od siebie mężczyzną. Był to
 spokojny człowiek, który pracował na stróżówce dorabiając do
 emerytury. Wcześniej był on nauczycielem i dyrektorem
 szkoły.
 Miałem tez okazję poznać moją dużo młodszą siostrę, która
 mieszkała z matką. Przeżyłem to bardzo, kiedy dowiedziałem
 się, że mam młodszą siostrę, tylko po innym ojcu. Pragnąłem,
 by miała we mnie brata, który będzie się nią opiekował. Nie
 okazywałem matce swojej nienawiści ze względu na siostrę i
 też na to, że zaoferowała mi swoją pomoc. Pozwoliła od czasu
 do czasu u niej zanocować.
 - 28 -
 7. ZA KRATAMI
 Któregoś dnia piliśmy z całą paczką pod sklepem
 nocnym. Byłem już piany, kiedy kątem oka zobaczyłem
 wielkiego TIRA marki Volvo parkującego obok nas.
 Spostrzegłem, że kierowca trzasnął drzwiami, by je zamknąć,
 ale silnik dużego Volvo z naczepą ciągle pracował.
 Zapragnąłem wsiąść do kabiny i odjechać jak najszybciej spod
 sklepu. I tak też zrobiłem. Nie myślałem o tym, że nie umiem
 tym tirem jeździć. Fałszywy przyjaciel szeptał do mych myśli:
 Uda ci się, zobaczysz, będzie elegancko, będzie niezła frajda!
 Pod wpływem tego potężnego impulsu wskoczyłem do kabiny
 i ruszyłem. We krwi miałem dwa i pół promila alkoholu.
 Volvo poruszało się z coraz większą prędkością. Pędziłem
 przez sam środek miasta kierując się na trasę za miastem.
 Ścigały mnie dwa radiowozy. Sprawa była poważna, byłem
 dużym zagrożeniem jadąc przez miasto wielotonowym,
 rozpędzonym pojazdem. Inne jednostki policyjne były już w
 drodze. Policja nie chciała prowokować sytuacji na drodze,
 dopóki byłem jeszcze w mieście. Domyślali się, że kieruję się
 za miasto, czekali na odpowiedni moment.
 Ujrzałem przed sobą ostry skręt w lewo. Zareagowałem za
 późno i dużym impetem wjechałem w ten zakręt, jednocześnie
 naciskając na hamulec. Straciłem panowanie nad pojazdem,
 TIR zjechał na pobocze i zgasł silnik. Policja wykorzystując
 ten moment ruszyła do akcji, zostałem zatrzymany.
 W drodze na komendę powiedziano mi, że zabiłem kobietę.
 Chciano mnie nastraszyć. Uwierzyłem w to i za wszelką cenę
 chciałem uciec z rąk policji. Kiedy stałem już przed drzwiami
 celi, zasymulowałem padaczkę. Rzuciłem się na ziemię,
 plułem, charczałem i się trząsłem. Policjanci przyglądali mi się
 - 29 -
 i uwierzyli w to. Na chwilę zostawili mnie samego oraz
 odchyloną kratę aresztu. Na to czekałem. Wydostałem się
 tylnym wyjściem z budynku. Niestety ręce miałem już skute i
 to do tyłu. Kiedy chciałem przedostać się przez niewysoki płot,
 odczułem tego skutki, kiedy moje ciało runęło na ziemię bez
 możliwości podparcia. Pobiegłem do postoju taxi i pchałem się
 do jednej z nich, ale taksówkarz nie chciał mnie wpuścić i
 narobił hałasu. Słyszałem, że już jadą z obławą, byli blisko.
 Ucieczka się nie udała, złapali mnie.
 Na następny dzień stałem już przed prokuratorem. Decyzja
 zapadła – 3 miesiące aresztu. Miałem szczęście, bo policja
 zatuszowała mą ucieczkę, by nie wyszło, że zaniedbali
 obowiązki służbowe.
 * * * * *
 Po przekroczeniu bramy aresztu podjąłem decyzję, że
 chcę należeć do tak zwanych „Gitów”, ludzi grypsujących.
 Gdy trafiłem pod celę, chłopaki zaczęli mi tłumaczyć tak
 zwaną „bajerę”. W całym areszcie było około 10%
 grypsujących, a tych pozostałych 90% uważaliśmy za frajerów.
 Zresztą hierarchia więzienna jest znacznie obszerniejsza, o
 czym się później przekonałem.
 Coraz bardziej zacząłem utożsamiać się z ludźmi
 grypsującymi, starając się pozyskać ich szacunek względem
 mojej osoby manifestując, jaki ze mnie kozak. Przeklinałem
 klawiszy, dokonywałem spektakularnych samookaleczeń i
 prowadziłem strajki głodowe. Mój fałszywy przyjaciel szeptał
 do mych myśli: Widzisz? Masz tu przyjaciół, nowe znajomości,
 oni cię akceptują i doceniają to, co robisz. Przemycają ci
 papierosy, kiedy jesteś na karnej izolatce, albo izbie chorych…
 Wreszcie znalazłeś solidne grono przyjaciół, na których zawsze
 możesz liczyć. Do tego nienawidzą konfidentów i kurestwa, tak
 jak ty. Jest OK. Piotrze! I tak powinno być!
 - 30 -
 * * * * *
 Po niecałych 6-ciu miesiącach mojego pobytu w
 areszcie zbliżył się czas mojej rozprawy. Przyszło parę kumpli,
 moja matka i ku mojemu zdziwieniu, mój dziadek. Matka
 zadeklarowała, że będzie mi pomagać podczas odsiadki, a
 dziadek dostarczył mi papierosy. Choć wiele z nim nie
 rozmawiałem to byłem mile zaskoczony tym, że w ogóle
 przyszedł.
 Wyrok zapadł. Dotyczył dwóch spraw, bo oprócz kradzieży
 Volvo sądzony byłem jeszcze za kradzież kasetki z parkingu.
 Z respektowaniem tego, że pierwszy raz jestem karany,
 dostałem rok i trzy miesiące więzienia. Nie zmartwiłem się
 specjalnie tym wyrokiem. Przez te prawie pół roku w areszcie
 przywykłem do takiego życia.
 Tydzień później przekroczyłem bramę Zakładu Karnego dla
 młodocianych przestępców w Rawiczu. Znalazłem się w
 sześcioosobowej celi osób grypsujących i byłem zaskoczony
 zachowaniem tych ludzi. Słyszałem od różnych osób, że za
 komuny „Gici” byli w jedności, solidarności, mieli wzajemny
 szacunek, ważne były ich zasady. A tu usłyszałem jak jeden
 względem drugiego wyrażał się wulgarnie, słowa nie do
 przyjęcia dla grypsującego. Stwierdziłem, że oddziałowy
 wywinął mi numer i dał mnie do tak zwanych „Festów”. W
 hierarchii więziennej to wrogowie grypsujących, którzy dążą
 do ich zniszczenia. Gdy wyraziłem swoja uwagę towarzyszom
 z celi to powiedzieli, że jest to tak zwana luźna „bajera” i nie
 ma czym się martwić. Okazało się, że w innych celach jest
 podobnie. Nie potrafiłem tego w żaden sposób zaakceptować.
 Cały mój obraz grypsowania runął i czułem się zawiedziony.
 Zaczęło mnie to męczyć. Zgadzałem się tylko w tym, by
 nikogo nie zakapować i nie dać się nikomu sfrajerzyć. Już nie
 grypsowałem dla idei, ale nie widziałem możliwości wyrwania
 się z tej grupy. Udało mi się to dopiero w dużo późniejszym
 czasie i wyszedłem z tego bez szwanku.
 - 31 -
 Pewnego razu jeden z grypsujących pożyczył mi bluzę.
 Pobiłem się z innym skazanym i została zakrwawiona i
 zniszczona. Człowiek ten zaczął robić z tego awanturę i doszło
 między nami do sprzeczki. Wykorzystałem ten moment, by
 zrezygnować z grypsowania, choć mogłem wyjaśnić tą
 sytuację i było by jak wcześniej.
 Fałszywy przyjaciel podsycał moją nienawiść do służby
 więziennej. Byłem w stosunku do nich coraz bardziej wulgarny
 i agresywny, co doprowadzało do tego, że często lądowałem na
 tak zwanych „dźwiękach”. Jest to cela o wymiarach dwa na
 dwa z kamerami, sama tylko podłoga, bez zbędnych sprzętów,
 a pomieszczenie jest oddzielone dwoma parami drzwi. Jeżeli
 któryś ze skazanych był bardzo agresywny, wtedy tak zwana
 „atanda” (ekipa funkcjonariuszy więziennych) prowadzi go do
 tej celi „dźwięków”.
 Z obietnic mojej matki nic nie wynikało. Kumple również
 zawiedli. Nikt mnie nie odwiedzał, choć niektórzy mi obiecali.
 Zdałem sobie sprawę, że nie mogę na innych liczyć. Była to
 gorzka prawda, z którą musiałem się pogodzić.
 * * * * *
 Pod koniec mojego wyroku będąc na „spacerniku”
 zbluzgałem funkcjonariusza prowadzającego na spacery.
 Bardzo szybko postawiono mnie przed sądem, dostałem 4
 miesiące odsiadki za to wydarzenie. Odwołałem się od tego
 wyroku z uwagi na to, że nie był on jeszcze prawomocny, a
 pierwszy właśnie mi się skończył i mogłem opuścić Zakład
 Karny.
 Udałem się do mojego rodzinnego miasta i zamieszkałem u
 dziadka, gdzie byłem zameldowany. Cała rodzina mówiła,
 żebym znalazł sobie pracę, bo nikt nie będzie mnie
 utrzymywał. Ciągle były awantury o to i napięcie narastało.
 Gdy byłem pijany to niechętnie wpuszczano mnie do domu.
 - 32 -
 Narastała we mnie agresja i często musiała interweniować
 policja. Znowu się staczałem, zacząłem kraść i dużo pić.
 Fałszywy przyjaciel pobudzał we mnie tą agresję, bunt i
 nienawiść.
 * * * * *
 Któregoś razu pod wpływem alkoholu poszedłem do
 matki. Nie chciała mnie wpuścić, więc zacząłem jej grozić i
 demolować drzwi. Nienawidziłem jej całym swoim sercem.
 Miałem potężny żal za to, że zostawiła mnie, kiedy byłem
 małym dzieckiem. Matka poinformowała policję o tym
 incydencie. W tym samym czasie rodzina założyła mi sprawę o
 eksmisję z domu z powodu znęcania się psychicznie nad
 rodziną. Zgłoszenie matki przerodziło się także w rozprawę
 sądową. Obie te sprawy zbiegły się w jednym terminie. I tak
 moja matka spotkała się po wielu latach twarzą w twarz ze
 swoją mamą i siostrą. Doszło do konfrontacji. Babcia miała żal
 do córki, że zostawiła nas i cały obowiązek spoczął na niej.
 Podobny żal miała też siostra mojej matki. Z kolei moja matka
 miała nieuzasadniony żal za odrzucenie z ich strony. Przez lata
 obydwie strony nie potrafiły sobie w żaden sposób wybaczyć,
 gdyż każda ze stron upierała się przy swojej racji.
 Obserwowałem tą sytuację i serce moje stawało się coraz
 bardziej kamienne. Stwierdziłem, że nie istnieje coś takiego jak
 wzajemne przebaczenie i zrozumienie. Moja rodzina była tego
 przykładem.
 Wyroki, jakie w tym dniu zapadły to: parę miesięcy za
 zastraszanie matki oraz niecały rok za znęcanie się psychicznie
 nad rodziną (w zawieszeniu). A także eksmisja z domu dziadka
 na bruk. I to ostatnie było najgorsze. Wyroki były
 nieprawomocne, więc się od nich odwołałem.
 - 33 -
 * * * * *
 Po pewnym czasie otrzymałem prawomocny wyrok za
 ubliżanie funkcjonariuszowi w Zakładzie Karnym w Rawiczu,
 to były 4 miesiące.
 Następnie otrzymałem nakaz wstawienia się do odsiadki na
 wyznaczony termin. Nie miałem na to ochoty.
 Któregoś dnia wybrałem się do domu dziadka. Zastałem tam
 babcię i ciocię. Wtedy nie wiedziałem, że po raz ostatni widzę
 swoją babcię. Była dla mnie wyjątkowo miła. Zdążyłem chwilę
 z nią porozmawia, zanim do drzwi zapukała policja.
 W pierwszej chwili chciałem uciec przez balkon, ale gdy
 spojrzałem na babcię, coś targnęło moimi uczuciami.
 Powiedziała, żebym dał sobie z tym spokój. Jej oczy
 wypełnione były łzami, patrzyła na mnie błagalnie. Coś mnie
 zdusiło w gardle i sprawiło, że powiedziałem: Mimo, że jest jak
 jest babcia, to ja cię kocham. Wtedy także i mnie oczy zaszły
 łzami.
 Gdy policjant wszedł do domu, nie stawiałem już oporu.
 Popatrzyłem jeszcze raz na ciocię i na babcię i wyszedłem z
 policjantem.
 Było to ostatnie spojrzenie na babcię, bo los sprawił, że już
 więcej jej nie ujrzałem.
 - 34 -
 8. OKRUTNY BÓL
 I znowu znalazłem się w Z.K w Rawiczu. W trzecim
 miesiącu odsiadki otrzymałem pismo z Sądu, które kompletnie
 mnie załamało. Był to prawomocny wyrok eksmisyjny z
 uzasadnieniem wyroku z informacją, że moja babcia nie żyje, a
 winę za to ponoszę ja. Takie oskarżenie wniosła moja rodzina.
 Informacja o śmierci babci bardzo mnie przytłoczyła i mną
 wstrząsnęła. Ból ścisnął całym sercem, to było straszne
 cierpienie. Choć nigdy nikogo nie zaakceptowałem, to mimo
 wszystko babcia była osobą, do której byłem na swój sposób
 przywiązany. Nie mogłem pogodzić się z tym, że ją więcej nie
 zobaczę. To był dla mnie bardzo duży wstrząs.
 Z każdym dniem nienawiść do rodziny rosła, a niewidzialny,
 fałszywy przyjaciel szeptał do mego umysłu: Obwinili cię za
 śmierć babci, a przecież ty ją kochałeś. Wykorzystali jej śmierć,
 by pozbyć się ciebie z domu. Nikt nawet nie pofatygował się,
 żeby poinformować cię osobiście o śmierci babci. Nie możesz
 im tego wybaczyć!
 Zacząłem zażywać dużo leków psychotropowych. Od tamtej
 pory regularnie odwiedzałem psychiatrę więziennego, aż do
 końca wyroku.
 * * * * *
 Po opuszczeniu Z.K konflikt z rodziną narastał. Nie
 wpuszczono mnie do domu, z którego zostałem eksmitowany.
 Często policja musiała przyjeżdżać na interwencję, bo
 awanturowałem się o to z rodziną.
 Byłem bezdomny. Nie posiadanie miejsca, do którego można
 wrócić jest czymś strasznym. Bezdomność jest okrutna, jak
 postępująca choroba, daje coraz większe poczucie izolacji od
 społeczeństwa. Nawet od znajomych. Po pewnym czasie
 - 35 -
 człowiek zaczyna akceptować taką sytuację, przyzwyczaja się
 do bezdomności i nawet uzależnia. Tak zwany syndrom
 bezdomności sprawia, że ludzie nie potrafią już przyjąć
 pomocy. Są jakby martwi, nie ma w nich walki, wiary, nadziei
 i celu…
 Moja sytuacja nie była łatwa. Jak udało mi się u kogoś
 przenocować to było dobrze, jeżeli nie to spałem na klatce
 schodowej, lub włóczyłem się całą noc po mieście. Nieraz
 kogoś okradałem lub włamywałem się do sklepu.
 Od nadużywania alkoholu i leków psychotropowych oraz
 niedosypiania czułem się rozbity psychicznie i fizycznie.
 Spotykając się z kumplami od butelki starałem się nie
 okazywać jak jestem rozdarty, zakładałem maskę twardziela.
 Od śmierci babci moje życie zmierzało do samozagłady. Coraz
 częściej policja zatrzymywała mnie przy włamaniach. Przy
 jednym z nich, kiedy policjant uderzył mnie, wpadłem w furię.
 Oddałem mu, z tym, że dużo mocniej.
 Zatrzymano mnie aż do wszystkich rozpraw. Z wszystkich
 wyroków nazbierało mi się 5 lat i 6 miesięcy więzienia.
 * * * * *
 W czasie tego długiego wyroku postanowiłem odnaleźć
 ojca. Jego adres zamieszkania znalazłem przez Centralne Biuro
 Adresowe w Warszawie. Z niecierpliwością czekałem na
 wyrażenie zgody przez mojego ojca, żeby przekazać mi adres.
 Chciałem poznać tego człowieka, spojrzeć mu w oczy,
 usłyszeć go. Nie miałem do niego takiego żalu jak do matki.
 Niestety nie było mi dane go zobaczyć. Po paru dniach
 otrzymałem informację z CBA w Warszawie: Pana ojciec nie
 żyje.
 To był szok: Dlaczego właśnie teraz, kiedy go odnalazłem?
 Chyba tak miało być – pomyślałem, starając się do tego tematu
 - 36 -
 już nie wracać. Pogodziłem się z tym, że nigdy go nie
 widziałem i nie zobaczę…
 * * * * *
 Już na samym początku odbywania wyroku
 dokonywałem wiele samookaleczeń. Po zasięgnięciu opini u
 psychologa Administracja Zakładu Karnego skierowała mnie
 na oddział dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Był to tak
 zwany czerwony blok „eska”. Cele były trzyosobowe, bardzo
 małe. Przebywając w takim miejscu przeżywałem stres i
 napięcie. Zakładałem żelazną maskę, ale moja psychika była
 spętana. Doszło do tego, że zacząłem mieć częste omamy
 różnego typu, ogromne lęki. Byłem agresywny, nie spałem po
 nocach, żyłem jak w amoku. Leki psychotropowe częściowo
 zagłuszały ten stan. Kiedy mówiłem o tym psychologowi i
 innym pracownikom Z.K to mi nie wierzyli, ponieważ wielu
 skazanych symulowało podobne rzeczy i zaliczono mnie do
 jednego z nich. Czasem nachodził mnie tak wielki strach i
 niepokój, że z całych sił uderzałem głową w ścianę. To na
 chwilę rozładowało te uczucia.
 Coraz częściej zamykano mnie w celi dźwiękochłonnej, a zaraz
 potem wieziono do szpitala psychiatrycznego. Tuliłem głowę
 między kolanami i mówiłem: Dlaczego?... Dlaczego tak
 jest?!... Byłem już znużony i zmęczony. Coraz częściej w
 moich myślach pojawiało się pragnienie śmierci. Ona
 wydawała mi się najlepsza w tej sytuacji. Leżałem na koi
 więziennej nafaszerowany psychotropami, pragnąc zasnąć i już
 więcej się nie obudzić. Było mi wszystko jedno, nie chciałem
 nawet już jeść. Regularnie otrzymywałem raporty karne, bo nie
 wstawałem do obchodu wieczornego oraz za inne rzeczy.
 - 37 -
 9. JEST TAKA MIŁOŚĆ
 Nastąpił kolejny atak agresji. Pobiłem jednego ze
 skazanych, a następnie chwyciłem żyletkę i pociąłem sobie
 głęboko przegub ręki. Otrzymałem mocną dawkę relanium w
 zastrzyku, potem drugą, bo jakby na mnie nie działało.
 Sprowadzono mnie do celi dźwiękochłonnej i założono
 ochronny kask, żebym sobie nic nie zrobił. Po dwóch dniach
 zostałem umieszczony w celi izolacyjnej. Czułem się
 zmęczony po tej szamotaninie. To, co tam się wydarzyło,
 rzutowało na całe moje życie.
 Snułem się od ściany do kraty w mrocznej celi
 izolacyjnej. Intensywnie myślałem, by uwolnić się z tego
 wewnętrznego bólu, cierpienia i smutku. Nie mogłem już tego
 znieść. Cichy głos pomagał mi w tym jakby ze zdwojoną siłą,
 jak nigdy przedtem: Spójrz głęboko w swe życie. Nie masz
 domu, nie ma dla ciebie miejsca, w którym mógłbyś spokojnie
 odpocząć, odizolować się od problemów. Zawsze będziesz się
 szwędał. Nie masz żadnej rodziny, nie masz nikogo, bo wszyscy
 odwrócili się od ciebie. Męczysz się żyjąc z dnia na dzień.
 Spójrz, gdzie jesteś? Popatrz na tą obskurną celę. Tylko to ci
 zostało, nic więcej. Twoje życie jest piekłem na ziemi i nie
 sensu tu żyć. Śmierć może być tylko WYZWOLENIEM! ZRÓB,
 CO MASZ ZROBIĆ!
 W jednej sekundzie w mojej głowie zrodził się plan
 „POZBAWIĆ SIĘ SKUTECZNIE ŻYCIA”. Przygotowałem
 dwie ostre żyletki, które udało mi się przemycić. Celem było
 skutecznie podciąć aortę, by nikt nie zdążył mnie odratować.
 Przez chwilę pomyślałem, żeby zostawić krótki list
 pożegnalny. Jednak zrezygnowałem z tego w obawie, że coś
 odwiedzie mnie od tego planu. Całe moje ciało drżało w
 dziwny sposób. Byłem roztrzęsiony, ręce mi latały.
 - 38 -
 Postanowiłem zapalić jeszcze przysłowiowego, ostatniego skręta.......cdn
 |  
				| _________________ Piotrek
 |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | Dorisben   Super gaduła
 
 Pomogła: 10 razy
 Dołączyła: 13 Cze 2007
 Posty: 209
 Skąd: Rotterdam
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 2:50 am |   
 |  
               | 
 |  
               | czekam na cdn... ale wszyscy ci wyzwoleni maja podobny watek... byli zli, niedobrzy itp... a nagle cud... bynajmniej poczytam reszte |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | piotrm   Nieśmiały użytkownik
 
 Pomógł: 1 raz
 Dołączył: 24 Lis 2008
 Posty: 53
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:07 am   czesc 1moja historia |   
 |  
               | 
 |  
               | coz moze byc dalej?wyglada na to ze autor skonczy jako zarliwy nawiedzony przez boga albo cos w tym rodzaju... |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | marta220279   Poczatkujacy
 marta
 
 Wiek: 46
 Dołączyła: 07 Kwi 2009
 Posty: 7
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:29 am |   
 |  
               | 
 |  
               | tak chyba bedzie zobaczymy |  
				| _________________ marta
 |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | mroweczka   Gaduła
 
  
 Pomogła: 2 razy
 Wiek: 39
 Dołączyła: 18 Cze 2007
 Posty: 192
 Skąd: Loenen aan de Vecht
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 6:42 pm |   
 |  
               | 
 |  
               | Uff..troche mi zajelo to czytanie! Zakonczenie jest podane w pierwszej czesci ...zona , corka
   Wiec wszystko dobrze sie konczy. Ciekawi mnie tylko jak Piotr zyje w dniu dzisiejszym ? Przeciez to wszytsko niezle sie odbilo na jego psychice.
 Swoja droga , dobry temat na ksiazke!
 |  
				| _________________ You can't stop me
 You can't break me
 You can't reach me
 You can't see me
 You can try all you can
 But you'll never defeat me!
 |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | Jagoda97   Gaduła nad gadułami :-)
 
 Pomogła: 14 razy
 Dołączyła: 04 Gru 2008
 Posty: 802
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 9:51 pm |   
 |  
               | 
 |  
               | Wszyscy kiedys przestaja pic i brac narkotyki ale tylko nielicznym udaje sie to za zycia. 
 Jezeli czlowiek spada na samo dno i udaje sie jemu wyjsc na prosta droge zycia, to mnie to nie dziwi, ze czuja sie dotknieci laska Boga. Jak inaczej mozna sobie to wytlumaczyc?
 |  
				| Ostatnio zmieniony przez Jagoda97 Śro Gru 16, 2009 9:52 pm, w całości zmieniany 1 raz |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      | mroweczka   Gaduła
 
  
 Pomogła: 2 razy
 Wiek: 39
 Dołączyła: 18 Cze 2007
 Posty: 192
 Skąd: Loenen aan de Vecht
 
 | 
            
               |  Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:19 pm |   
 |  
               | 
 |  
               | Nie napisalam, ze nie, bo znam osobiscie takie przypadki, a raczej osoby ktore odbily sie od dna. 
 
 Alez trafilam z ta ksiazka, juz sie ukazala w Polsce. Nawet z checia ja przeczytam
   |  
				| _________________ You can't stop me
 You can't break me
 You can't reach me
 You can't see me
 You can try all you can
 But you'll never defeat me!
 |  
				| Ostatnio zmieniony przez mroweczka Śro Gru 16, 2009 10:26 pm, w całości zmieniany 2 razy |  |  
		|   |  |  
		|   |  
      |  |  |