część 1 moja historia |
Autor |
Wiadomość |
piotrowski
Poczatkujacy piotrek
Dołączył: 24 Maj 2009 Posty: 8 Skąd: Polska
|
Wysłany: Wto Gru 15, 2009 10:45 pm część 1 moja historia
|
|
|
PODZIĘKOWANIA
Wiele osób miało wpływ na spisanie tych wspomnień
„DROGA DO WOLNOŚCI”
Szczególnie chce podziękować mojej żonie Julii i córeczce
Agatce, które Bóg użył w procesie uzdrawiania moich myśli.
Wsparcie mojej żony było ważne nie tylko w pisaniu
„Drogi do wolności”, ale w całym moim życiu.
Chcę też podziękować Marcie, siostrze mojej żony, że podjęła
się żmudnego przepisywania, za wiele wskazówek i rad
oraz za bezinteresowną pomoc, dzięki czemu
„Droga do wolności” została zakończona.
Dziękuję również mojemu przyjacielowi Mirkowi
za przepisanie pewnej części moich wspomnień
i za wsparcie duchowe.
- 2 -
SPIS TREŚCI
1. ŻEGNAJ MAMO I TATO ……………….......3
2. DZIECIŃSTWO ……………………………...5
3. UCIECZKA DO NIKĄD ……………………12
4. KIM ONI SĄ ………………………………... 21
5. NA BOCZNYM TORZE ……………………23
6. KONFRONTACJA ……………………….....26
7. ZA KRATAMI ……………………………... 28
8. OKRUTNY BÓL …………………………… 34
9. JEST TAKA MIŁOŚĆ ……………………...37
10. CIEMNA DOLINA ………………………….42
11. ŁASKA ……………………………………….48
12. BOŻA DOBROĆ …………………………….54
13. JAKI ON JEST …………………………........58
MODLITWA ……………………………………. 60
KOŃCOWE SŁOWO …………………………....61
- 3 -
1. ŻEGNAJ MAMO I TATO
Urodziłem się w 1978 roku. Po moim urodzeniu matka
zabrała mnie do domu mojego ojca, u którego mieszkała.
Na początku przebywałem z ojcem i matką.
W domu było czuć odór alkoholu. Alkohol w tym czasie był
tam ważniejszy niż dziecko. Po kłótni z ojcem matka opuściła
go i mnie. Pomimo jej ucieczki, ojciec nie chciał oddać mnie
do domu dziecka, lecz nie był przygotowany życiowo
i psychicznie do roli ojca. Nie wiadomo, co byłoby dalej ze
mną, gdyby ktoś nie wszedł do mieszkania i nie znalazł mnie
płaczącego, w krytycznym stanie i bez opieki.
Trafiłem do domu małego dziecka w Gorzowie
Wielkopolskim. Było tam dużo małych dzieci, spragnionych
matczynej miłości. Dzieci skupione były w jednym
ogrodzonym miejscu, zwanym kojcem. W sali czuć było
niemiły zapach moczu i kału. W całym tym klimacie dało się
słyszeć rozpaczliwy płacz porzuconych dzieci.
O tym, że jestem w domu małego dziecka dowiedziała się
babcia, u której w adopcji był już mój starszy o dwa lata brat.
Postanowiła mnie odwiedzić wraz z córką i jej dziećmi,
pomimo sprzeciwu dziadka, któremu wcale się to nie podobało
i w późniejszym czasie było z tego powodu w domu wiele
awantur, źle wpływających na wszystkich. W domu babci
mieszkało już wtedy sześć osób: ciotka i jej dwóch synów, mój
brat Robert oraz babcia i dziadek.
Kiedy babcia mnie zobaczyła, jej serce użaliło się nade
mną, bo mój stan zdrowia był fatalny, miałem zwichnięte
bioderko oraz nóżki w specjalnych szynach od bioder w dół.
Nie wydawałem głosu i miałem chorobę sierocą. Miałem swój
zamknięty świat, był to efekt braku ochrony przez matczyną
miłość.
- 4 -
Serca mojej babci oraz rodziny bolały, kiedy mnie ujrzeli w
kojcu i słyszeli szloch niechcianych dzieci. Nie mogli tego
znieść, pragnęli szybko zabrać mnie stamtąd. Udało się to, po
paru miesiącach byłem już u dziadków. Sąd nie robił
problemów i przyznał dziadkom status rodziny zastępczej.
Od tej pory byli to moi nowi rodzice.
- 5 -
2. DZIECIŃSTWO
Mój rozwój emocjonalny był poważnie zachwiany.
Wiem, że do 7-ego roku życia ciągle byłem zamknięty w sobie,
siedziałem i kiwałem się, nie kontrolowałem moczu i kału..
Babcia jeździła do wielu specjalistów, by mi pomóc. Efekty
były duże i wreszcie zacząłem normalnie jeść, zdjęto mi szyny,
przestałem też robić pod siebie. Nastąpiła poprawa tak
znacząca, że lekarze uważali to za cud. Wcześniej lekarze
mówili, że raczej z tego nie wyjdę, a nawet, że umrę. A tu
okazało się, że wracam do zdrowia. Niemożliwe stało się
możliwe dla mnie. Jedno się nie zmieniło: mój stan psychiczny
i emocjonalny.
Swoje dzieciństwo pamiętam od zerówki. Już wtedy
oddalałem się od grupy klasowej. W 3-ciej klasie zacząłem
popalać papierosy a w czwartej paliłem już na maksa. Również
w 3-ciej klasie podstawówki zacząłem odczuwać chęć, by
kraść. Zaczął też towarzyszyć mi pewien głos, który z wiekiem
stawał się nieodłączną częścią mnie. Ten głos pozwalał mi
odważniej i coraz częściej kraść, manipulować ludźmi,
nienawidzić i nie przebaczać innym. Głos ten doskonalił mnie
w przekonaniu, że słuchając go będę bardziej chytry i
mądrzejszy. Uczył mnie, jak lepiej kłamać, być lepszym od
innych i być nad innymi.
* * * * *
W tym czasie zacząłem uciekać z domu. Dziadkowie nie
rozumieli tego zachowania. Poza tym nie mieli świadomości
jak wychowywać dziecko odrzucone od matki. Natomiast ja
nie akceptowałem ich jako rodziców zastępczych. Nie
potrafiłem obdarzyć ich żadnymi uczuciami, ani tych uczuć
przyjąć, była we mnie wewnętrzna susza uczuć.
- 6 -
Jak bardzo byłem ubogi w uczucia? Dlaczego nie
umiałem kochać i nie czułem się kochany? Kim byłem i dokąd
zmierzałem? O co w tym wszystkim chodziło? Te pytania
wciąż sobie zadawałem, choć czułem się sprytny i mocny. To
były momenty wewnętrznego rozdarcia i smutku. Często
odczuwałem pustkę. Życie dla mnie wydawało się
koniecznością. Kiedy byłem bardzo smutny, uciekałem w pole
i mówiłem: Gdyby był Bóg, jakikolwiek, ktoś inny niż to
wszystko, niż to bezsensowne życie!...
* * * * *
Powtarzałem 4 – tą klasę. Problemy ze mną nasilały się,
nie były to już błahe sprawy. Zacząłem sobie popijać i to
regularnie. Alkohol stał się dla mnie bardzo istotny i
potrzebowałem go, by zabijać w sobie strach, smutek, lęk i
odrzucenie, oraz niechęć do życia. Zacząłem być wulgarny
wobec rodziny.
Po ukończeniu 5 –tej klasy coraz częściej wszczynałem
awantury w domu pod wpływem alkoholu. Był to czas, w
którym składałem wiele postanowień nacechowanych buntem
do ludzi. Mówiłem, że nigdy nikogo nie pokocham, że wszyscy
to głupcy, a rodzaj ludzki ma niewiele wspólnego z
człowieczeństwem, bo wszyscy tylko się krzywdzą i nie mogą
sobie ufać. Uznałem ludzi za swoich wrogów.
W szkole podstawowej, do której chodziłem, pedagog
szkolna była moim kuratorem. Po rozmowie z babcią,
skierowała mnie na badania psychologiczne. Wystawiona
opinia stwierdzała: głębokie zaburzenia charakteriologiczne i
zaburzenia zachowania, niedostosowanie społeczne,
uwarunkowane czynnikami wrodzonymi i środowiskowymi.
Wymieniono cechy takie jak: impulsywność w działaniu,
labilność nastroju, całkowity negatywizm wobec autorytetów,
odporność na system nagród i kar, brak poczucia winy,
skłonność do manipulowania innymi. Napisano, że brak
- 7 -
poczucia miłości i akceptacji wyzwala we mnie bunt i
nienawiść. A poczucie odrzucenia sprawia we mnie zmienne i
gwałtowne reakcje, niewspółmierne do siły i charakteru
bodźca.
Awantury w domu pod wpływem alkoholu stały się
normą. Próbowałem za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę
przez negatywne zachowanie.
Moje serce w środku było zranione, tak naprawdę wewnątrz
wołałem o pomoc. Lecz głos, który mi towarzyszył wpływał na
moje emocje i negatywne decyzje. Głos ten był jak „głośne
myśli”, które były natrętne, tak mógłbym go sprecyzować.
Lecz wewnątrz był ktoś, kto nad tym wszystkim ubolewał. Był
to młody chłopak, zamknięty w klatce. Chociaż chłopak ten
często płakał, to z wiekiem jego płacz zanikał, aż zupełnie
umilkł.
* * * * *
Szkołę podstawową ukończyłem, będąc z ulgą
wypchnięty przez dyrekcję. Grono nauczycielskie mocno
odczuło mój pobyt w tej szkole. Było nas czterech w paczce.
Jako cztery ciemne charaktery daliśmy się im mocno we znaki.
Więc opuszczenie tej szkoły przeze mnie było dla nich
korzystne i przyniosło dyrekcji ulgę.
* * * * *
Rozpocząłem naukę w Ochotniczych Hufcach Pracy.
Chodziłem tam tylko dwa dni. Następnie rozpocząłem naukę w
„kolejowej zawodówce”, ale byłem tam też tylko kilka razy.
Głos, którego słuchałem, podsuwał mi dziesiątki pomysłów i
powodów, żeby zrezygnować z nauki. Szeptał: Szkoła nie jest
ci potrzebna, po co się męczyć, są łatwiejsze rozwiązania.
Wzbudzał też we mnie niepokój, kiedy szeptał: Nikt tam cię nie
zrozumie, źle będziesz się czuł w tak wielkiej ilości ludzi, nie
zaadoptujesz się tam, inni cię odrzucą, ty jesteś mądrzejszy od
nich, dlatego tam nie pasujesz. Sam sobie dasz radę w życiu.
- 8 -
Kusił mnie dając proste rozwiązania „OMIŃ TEN
PROBLEM”. Pozwalał mi widzieć sprawy tylko
krótkowzrocznie. Nigdy nie szeptał o konsekwencjach, które
mnie czekają. Dawał tylko złudzenia i oszukiwał mnie.
Nauczyłem się uciekać od wszelkich trudności. Nawet jak coś
nie było trudnością to przychodziły nieokreślone lęki, które
sprawiały, że słuchałem jego szeptów.
* * * * *
Pamiętam pewną historię. Nie wiem ile miałem wtedy
lat, ale była to podstawówka. Miałem kolegę, którego bardzo
lubiłem, miał imię Remek. Był ćpunem, wąchał klej. Chłopak
był zagubiony i miał problemy, przejawiał zainteresowania
okultyzmem, miał na ten temat książki.
Któregoś dnia zaczął na ten temat ze mną rozmawiać.
Zaproponował, abyśmy mogli coś wywołać przez te książki.
Udaliśmy się do piwnicy i zaczęliśmy praktykować okultyzm
w świetle świec. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale
zaczęliśmy pędem uciekać, byliśmy przerażeni. Potem
przyjąłem te książki i zacząłem sam do nich zaglądać.
Któregoś dnia, kiedy otworzyłem rano oczy, zaczęły dziać się
ze mną dziwne rzeczy. Byłem jak w amoku, miałem różnego
rodzaju przywidzenia, przy tym nie mogłem znieść światła
dziennego, bo mnie raziło. Trwało to przez wiele dni, do czasu,
kiedy babcia zaprowadziła mnie do psychiatry, a on przepisał
mi leki. Ustalił diagnozę, że choruję na zaburzenia
psychotyczne, lecz ja dziś wiem, że to siły ciemności
zamanifestowały się przez czytanie tych okultystycznych
książek. Leki skutecznie stłumiły wszystkie objawy choroby,
ale ja nadał czułem się psychicznie zmęczony.
Natomiast z Remkiem było z roku na rok gorzej. Słuchał
satanistycznych kapel metalowych, łykał psychotropy, które
zapijał winem. Kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo.
Dziś jest dla mnie jasne, kto za tym wszystkim stał, kto władał
- 9 -
jego umysłem. Nigdy nie było mi już dane spotkać się z
Remkiem. Po kilku latach dowiedziałem się, że udało się mu
popełnić samobójstwo, miał wtedy około 19 – stu lat.
* * * * *
Coraz bardziej brakowało mi kasy na alkohol i inne
przyjemności. Nie wystarczało mi już wynoszenie drobnych
rzeczy z domu i oszukiwanie innych. Zacząłem się włamywać.
Pierwszej kradzieży dokonałem wraz z kolegą do warsztatu
samochodowego. Poszło sprawnie, więc poczułem się pewnie i
tryumfująco. Towarzyszący mi głos szeptał: Udało ci się, jesteś
sprytny, przechytrzyłeś wszystkich, zobacz jak łatwo poszło,
następny raz będzie jeszcze lepszy i przyjemniejszy!
Następnie ja i moi kompani, którzy zajmowali się
złodziejstwem, kradliśmy koła zapasowe od tirów. Było to
dochodowe zajęcie. Kradliśmy koła do czasu, aż przygotowano
na nas policyjną obławę, ale miałem farta i udało mi się zbiec.
Trochę się wtedy wystraszyłem, ale kraść nie przestałem.
Byłem złodziejem małego kalibru. Potrzebowałem pieniędzy
tylko na zaspokojenie swoich nałogów.
Zacząłem samodzielnie okradać kioski i sklepy. Gdy mój stan
trzeźwości był w miarę normalny, działałem na włamaniach
rozważnie, ale kiedy wypiłem ciut więcej, traciłem racjonalną
kontrolę. Stawałem się bardziej wandalem niż złodziejem.
Głos, który mi towarzyszył podkręcał mnie wtedy do takiego
działania. Nie miałem wtedy hamulców, wybijałem nogą lub
kamieniem witryny sklepowe i to często w najjaśniejszym
miejscu w mieście.
Zaczęły się konflikty z prawem, które przerodziły się w moją
nienawiść do stróżów porządku. Ta chorobliwa nienawiść
dawała mi siłę do tego, aby być nieugiętym wobec nich. Nigdy
nie przyznawałem się do stawianych mi zarzutów, chyba, że
chciałem kogoś kryć i brałem winę na siebie. Nigdy nie
zdradziłem kogokolwiek organom ścigania, to była sprawa
- 10 -
honoru. Z biegiem czasu ta nienawiść potęgowała się, jeszcze
bardziej utwierdzałem się w niej, kiedy policja używała siły
przy przesłuchaniach.
Pałałem także nienawiścią do dziadka, miałem mu za złe, że
jako dziecko musiałem słuchać jak krzyczy na babcię i patrzeć
jak pod wpływem alkoholu rzuca się do bicia jej. Często przez
to byłem napięty i nerwowy, dusiłem to w sobie, a moja złość
rosła. Jeżeli chodzi o babcię, to nie akceptowałem jej jako
autorytetu wychowawczego. Jednak była to dla mnie najbliższa
istota i była jedyną osobą na ziemi, którą w jakiś sposób
akceptowałem. Bolało mnie, że babcia nie potrafiła mnie
zrozumieć, dlatego czułem rozczarowanie i gorycz. Nie
rozumiałem wtedy, że była prostą kobietą o dobrym sercu, lecz
bez świadomości wychowawczej i zrozumienia dziecka po
odrzuceniu od matki. Nie wiedziała, że ten lepszy Piotrek był
zamknięty w klatce i zapomniany przez samego siebie. Biedna
kobieta tak wiele wycierpiała. Babcia czasem mówiła, że nie
ma już siły mnie wychowywać i jak się nie zmienię to mnie
odda, ale ja nie traktowałem tego serio.
* * * * *
Miałem około 15-tu lat, kiedy pewnego ranka ktoś mnie
obudził i nie był to nikt z domowników, ale policja. W pokoju
czekały spakowane torby. Myśli w mojej głowie potęgowały
się, czułem niepokój i zagrożenie. Usłyszałem, że jadę do sądu.
Ciekawe było, że ten towarzyszący mi głos wtedy mnie
opuścił, nie zainspirował mnie do żadnego pomysłu, jak wyjść
z tej sytuacji. Nie pocieszył mnie w żaden sposób, po prostu
zawiódł.
Sędzina orzekła o umieszczeniu mnie w Państwowym
Pogotowiu Opiekuńczym. Nie da się tego wyrazić, co wtedy
czułem: wielkie odrzucenie, nienawiść, lęk i strach przed
przyszłością. Z sądu zabrano mnie od razu do PPO w Zielonej
Górze. Jak już tam trafiłem, fałszywy przyjaciel powrócił, teraz
- 11 -
szeptał: Wszyscy są tacy sami, znów cię zostawili. Raz zrobiła
ci to matka, a teraz dziadkowie, jesteś do niczego, nikt cię
nigdy nie pokocha, jesteś sam. Nigdy nie będziesz już czuł się
bezpiecznie, nie będziesz miał domu.
Wpadłem w stan depresyjny.
- 12 -
3. UCIECZKA DO NIKĄD
Będąc w PPO często z niego uciekałem. Nie
akceptowałem pobytu tam, nie umiałem zaadoptować się.
Zresztą tak było zawsze, uciekałem przed każdą trudnością,
jaką napotykałem.
Za każdym razem, kiedy policja przywoziła mnie z ucieczek do
pogotowia, ja powtórnie uciekałem. Przeważnie
z kimś, kto także nie miał ochoty tam przebywać. Na tych
ucieczkach dokonałem wiele włamań do sklepów, piłem
alkohol, a co gorsza stałem się ćpunem. Wąchałem butapren,
rozpuszczalnik, żeby uciec od rzeczywistości do świata
narkotycznych wizji. Ćpanie pustoszyło mój mózg. Jak
zabrakło forsy na szybki zakup alkoholu i kleju, wchodziłem
z wybranym kompanem do sklepu i na żywca wyrywaliśmy
pieniądze z kasy i uciekaliśmy ile sił w nogach. Przychodziły
do głowy różne zwariowane pomysły, wiele z nich dzięki Bogu
nie zostało zrealizowanych. Jednym z tych pomysłów, było
ogłuszenie sprzedawczyni kamieniem.
Na ucieczkach przyjeżdżałem do domu, prosiłem wtedy
rodzinę, abym mógł wrócić do nich. Mówili, że to niemożliwe,
że mogłem wcześniej o tym pomyśleć. Byli przy tym bardzo
stanowczy, a ja nie umiałem pogodzić się z tym, że miałbym
nie wrócić do domu. Kiedy napierałem dalej, dzwonili po
policję, było to bardzo bolesne, nie chciałem w to wierzyć.
Za każdym razem scenariusz był podobny i za każdym razem
towarzyszący, wewnętrzny ból palił się we mnie.
* * * * *
Na jednej z ucieczek wybrałem się z kumplami na
dyskotekę. Po zabawie postanowiłem znowu wstąpić do
rodziny, ruszyłem w stronę ich domu. Kiedy zbliżałem się tam,
- 13 -
do mojej głowy przychodziły różne obrazy z przeszłości.
Zacząłem odczuwać negatywne emocje z tym związane i
użalać się nad sobą. Nieopodal krzaków kątem oka ujrzałem
szklaną butelkę. Fałszywy przyjaciel zaczął szeptać: Rozbij tą
butelkę i pochlastaj swoje ręce, to ci przyniesie ulgę, wyładuj
się i ulżyj swojemu cierpieniu. Chwyciłem butelkę i stłukłem o
chodnik. W rękę chwyciłem kawałem ostrego szkła. Przez
chwilę poczułem strach przed nieznanym mi bólem, ale
przyszedł tak silny impuls, że zacząłem ranić przegub ręki.
Za każdym zranieniem czułem, jak uchodzi ze mnie napięcie i
wydawało mi się, że przynosi to ulgę. Z drugiej strony był to
horror. Zanim zadałem sobie pierwsze okaleczenie, czułem jak
z mojego wnętrza wydobywa się krzyk: BOŻE, DLACZEGO?!
POMÓŻ MI! Ten krzyk rozległ się w ciemnej piwnicy bloku,
w którym mieszkała moja rodzina. Bardziej poszarpałem sobie
przegub ręki niż pociąłem, jednak narobiłem tym dużo
bałaganu, cała piwnica była we krwi.
Skierowałem kroki w stronę mieszkania dziadków, a za mną
leciały krople krwi.Zapukałem do drzwi, a kiedy domownicy
mnie zobaczyli, to osłupieli. Pamiętam, że babcia zaczęła
płakać. Szybko opatrzyli mi ręce i widząc, że krwotok ustał,
zrezygnowali ze wzywania karetki. Nie było we mnie agresji,
byłem bardzo osłabiony utratą krwi. Ku memu zdziwieniu,
rodzina nie zawiadomiła policji, a wręcz pozwolili mi
przenocować.
Kiedy rano wstałem ciotka prosiła, bym poszedł do psychiatry.
Mówiła, że była już u niego z samego rana i że on czeka na
mnie. Łatwo na to przystałem, ubrałem się i poszedłem. Byłem
bardzo słaby, a do tego skacowany po ostatniej imprezie. Gdy
wszedłem do gabinetu lekarza, postanowiłem powiedzieć mu
o swoich problemach, podzielić się nimi. Czułem potrzebę, by
otworzyć się przed psychiatrą, chciałem by mnie zrozumiał.
Spostrzegłem, że zaczął zadawać mi „suche” pytania, po
których coś notował. Nie pozwoliłem już temu lekarzowi na
- 14 -
przeprowadzenie badania do końca. Rozczarowany opuściłem
gabinet, trzaskając mocno drzwiami i akcentując zdanie, że
wszyscy ludzie są tacy sami.
* * * * *
Gdy uciekałem, nocowałem u swojego najlepszego
kumpla Sławka. Blisko domu gdzie mieszkał, mieścił się
ogródek jego rodziców. Była tam mała altanka, w której
nocowałem. Cały dzień włóczyliśmy się po knajpach, a na noc
wracałem do altanki. Kiedy siadałem przy świeczce, w mojej
głowie następowała gonitwa myśli. Alkohol robił swoje, byłem
przy tym bardzo pobudzony. Kierowany negatywnymi
emocjami, nie mogąc się uspokoić, szedłem w stronę miasta.
Podchodziłem do najbardziej pokaźnej witryny sklepowej i
kierowany potężnym impulsem, uderzałem ręką lub nogą w
szybę. Mimo głośnego alarmu, który było słychać w nocnej
ciszy na pół miasta, wchodziłem i brałem, co się dało lepszego
ze sklepowych półek. Najpierw dobiegałem do szuflad lub kas,
sprawdzając, czy są tam pieniądze. Będąc sam obsłużony,
wybiegałem z wielką szybkością przez rozbitą szybę, często
raniąc się głęboko o ostre krawędzie szkła witryny. Bywało, że
towarzyszący mi głos tak bardzo mnie podkręcał, że idąc na
nocny wypad, potrafiłem obskoczyć 3-4 sklepy.
Rozkoszowałem się tym, że miasto jest budzone przez głośne
wyjące alarmy. Po udanej kradzieży, w krótkim odstępie czasu
często wracałem w to samo miejsce, by zrobić to samo.
* * * * *
Trudna do zaakceptowania przeze mnie była decyzja
Sądu dla Nieletnich o umieszczeniu mnie w Państwowym
Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. Dotarło do mnie, że do
dziadków nie mam szans już wrócić.
Łatwo było z Ośrodka uciec, więc korzystałem z każdej
nadarzającej się okazji.
- 15 -
Jedna z ucieczek przypadła w okresie zimowym. Uciekłem
dosłownie w krótkim rękawku, cienkiej, jesiennej bluzie oraz
w cienkich, dresowych spodniach i wiosennych butach. Był
ostry mróz, szedłem około 30 km wzdłuż drogi, bacząc, by nie
dać się złapać. Zawsze mogła być to policja, albo któryś z
wychowawców z Ośrodka. Zresztą policja była informowana
o mojej ucieczce. Idąc nie mogłem zatrzymać żadnego auta.
Po paru godzinach zrobiło się ciemno. Zrozumiałem, że szanse
zabrania się stopem są prawie żadne. Kiedy było widno, był
problem, a co dopiero teraz, gdy się ściemniło, obawa ludzi jest
wtedy większa. Byłem już tak przemarznięty, że przestałem
czuć zimno. Mój organizm był przemęczony wielogodzinnym
marszem, w takich warunkach straciłem całą nadzieję. To nie
były już przelewki. Poczułem niepokój i lęk. Skręciłem w
jedną z bocznych dróg, chcąc znaleźć jakieś zabudowania.
Przeszedłem kolejne kilometry, była jedna wielka ciemność i
wiatr. Marsz od wczesnego południa bez jedzenia i picia w
cienkim odzieniu zaczął robić swoje. Nie mogłem się
przełamać, by iść dalej. Krzyczałem i pamiętam, że
powiedziałem: BOŻE POMÓŻ!! Po chwili usłyszałem dźwięk
silnika, pomyślałem, że przesłyszałem się, bo wiatr mocno
wiał. Powtórzyłem: POMÓŻ MI!. Nagle zobaczyłem światła
samochodu. Niesamowite, jakby jakaś siła wyższa mnie
wysłuchała! – pomyślałem. Zerwałem się na nogi i zacząłem
machać. Pojazd minął mnie i zaczął hamować, poczułem ulgę.
Zostałem zaproszony do środka. W samochodzie siedziały
dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Kierowca spytał mnie,
co tu robię. Skłamałem, że mnie okradli itd. Stwierdził, że źle
wyglądam przez ten mróz, a jego kolega podał mi setkę wódki,
którą pomagał mi przechylić, bo nie miałem czucia w rękach
od mrozu. Potem była druga setka, poczułem znajome ciepło w
żołądku. Po paru minutach zaczęło mnie trząść, bo alkohol
mnie rozgrzewał. Dojechaliśmy do jakiejś wsi, gdzie była
- 16 -
dyskoteka. Tam kierowca dał mi ubranie i jedzenie, a następnie
zawiózł do najbliższego miasta.
Jednak z całego wydarzenia zastanowiło mnie, jak nagle
przyszedł ratunek i w jakich okolicznościach - kiedy mówiłem:
BOŻE, POMÓŻ MI…
* * * * *
Na jednej z kolejnych ucieczek przyjechałem do domu
dziadków, byłem wypity i nie miałem humoru. Wpuścili mnie
do domu, poprosiłem ich o jedzenie. W odpowiedzi mój kuzyn
rzucił do mnie kąśliwą uwagę. To wystarczyło, bym się
wkurzył, pomyślałem: Co on będzie mi tu gadał, to mami
synek. Ja tyle przeszedłem, a on nic, to zwykły frajer, tylko
szuka zadymy. Wszyscy ci domownicy są tacy sami. Poza tym
mają przecież wpływ na babcię, która bez ich udziału mogłaby
mnie zrozumieć. Chcą się mnie pozbyć i zrobią wszystko, aby
tak się stało. Chociaż do nich mówiłem, to jak grochem o
ścianę, nienawidziłem ich: To zwierzęta, nie ludzie. Kiedy
kuzyn klepnął mnie w kark, wezbrał się we mnie potężny,
niszczycielski gniew. Kuzyn był dużej postury, od wielu lat
ćwiczył kulturystykę. Zawsze w jakiś sposób reagował, kiedy
byłem agresywny i dawał mi radę. Tym razem mój gniew był
tak wielki, że wstąpiła we mnie większa siła. Absolutnie
straciłem panowanie nad sobą i wybuchłem. Kuzyn spostrzegł,
że to nie żarty. Po starciu w kuchni wszyscy wycofali się poza
pole walki. Trzasnąłem drzwiami tak, że pękła w nich szyba.
Krzyczałem: Pozabijam wszystkich, rozpier...... wszystko.
Zacząłem kopać w meble kuchenne. Rodzina zadzwoniła po
policję, prosząc o szybką interwencję. Stawało się coraz
goręcej, chwyciłem za nóż, żeby wszystkich wyrżnąć w pień.
Umysł i emocje były skierowane na niszczenie. Przerażeni
domownicy trzymali drzwi, abym nie wydostał się z kuchni.
Zawołali innych do pomocy. W przypływie furii udało mi się
wydostać do przedpokoju, ktoś złapał mnie za nogi i podczas
upadku nóż wyleciał mi z dłoni. Nikt nie szczędził sił na mnie,
- 17 -
widząc, że jestem gotów na wszystko. Wstąpiła we mnie
ogromna siła i nikt nie był w stanie mnie utrzymać. Przedpokój
wyglądał jak pobojowisko, a babcia stała w pobliżu i płakała.
Zaniepokojeni sąsiedzi powychodzili na korytarz. Wszyscy
byli zmęczeni całą sytuacją. Po dłuższym czasie udało im się
związać moje nogi i ręce bandażami, pomimo tego nadal się
szarpałem, a piana toczyła się mi z ust. Policjanci, którzy
przyjechali na tę interwencje, skuli mi dodatkowo ręce
kajdankami i wynieśli mnie, dosłownie jak worek kartofli do
radiowozu, na oczach wielu ludzi.
Sąd postanowił niezwłocznie umieścić mnie na oddziale
psychiatrycznym - obserwacyjnym. Przetransportowano mnie
radiowozem do szpitala psychiatrycznego, byłem wyczerpany
całym zdarzeniem. Czułem się psychicznie rozbity, a na
pytania lekarzy prawie nie odpowiadałem. Miałem gardło całe
obrzęknięte, a ciało obite i poranione. Na obserwacji
przebywałem 7-dem dni, podczas których trochę się
wyciszyłem. Pewnego dnia odwiedziła mnie moja ciotka, gdy
na mnie patrzyła, płakała i prosiła, abym się zmienił. Byłem
otępiały na jej słowa. Po 7-miu dniach przywieziono mnie z
powrotem do Ośrodka Wychowawczego.
* * * * *
Któregoś razu z przyczyn zdrowotnych trafiłem z
ośrodka na oddział dermatologiczny. W czasie pobytu w
szpitalu skupiłem się na przemycie alkoholu na oddział.
Z nowo poznanym kompanem po kryjomu opuszczaliśmy
szpital, by kupić kilka butelek taniego wina.
Na jednym z wypadów mój kompan powiedział, że zna jakąś
wróżkę, która trafnie przepowiada przyszłość. Zaproponował,
abyśmy do niej poszli. Udaliśmy się tam. Otworzyła nam
starsza kobieta, pytając, czego chcemy. Kolega wyjaśnił cel
wizyty. Wyjąłem drobną kwotę, lecz ona mnie uprzedziła,
mówiąc, że nie przyjmie pieniędzy. Po chwili wbiła wzrok w
- 18 -
mego kompana i rzekła: Miałeś operację i masz teraz znaczną
bliznę na brzuchu. Powiedziała jeszcze kilka innych faktów, a
mój kompan jakby zastygł. Nie wiedziałem, dlaczego do
chwili, gdy pokazał mi sporą, pooperacyjną bliznę. Kobieta
przeniosła wzrok na mnie i rzekła: Ty jesteś dzieckiem Bożym,
wybranym, by mu służyć. Wyjedziesz na północną część kraju i
będziesz też podróżował na wschód. Będziesz miał żonę i
dzieci. Te słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
Większe wrażenie robiła na mnie blizna kolegi.
Wiele lat później te słowa mi się przypomniały, z tym,
że nie wiedziałem jeszcze, że był to duch nieczysty,
przepowiadający przyszłość przez tę kobietę. Duch ten nie
mówi nigdy kompletnej prawdy, ale tylko część, by, jeśli ktoś
uwierzy, wmieszać w prawdę kłamstwo. Wtedy ludzie są
zwiedzeni i ciągle pytają wróżbitów o przyszłość, bojąc się
podejmować samodzielne decyzje.
* * * * *
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Szykowałem
się już do ucieczki, gdy ku mojemu zdziwieniu dziadkowie
wyrazili zgodę, bym na święta do nich przyjechał. Odkąd
byłem w placówce opiekuńczo-wychowawczej, po raz
pierwszy dostałem przepustkę. Od dawna nie spędzałem świąt
z rodziną.
Wcześniejsze święta spędziłem w samotności, włócząc się po
mieście lub po osiedlu, na którym mieszkali dziadkowie.
Łaziłem z butelczyną alkoholu i zaglądałem do okien
mieszkań, w których krzątało się wiele osób i panował
świąteczny nastrój. Kiedy na to patrzyłem, ogarniał mnie
smutek i czułem się bardzo samotny. Pociągałem wówczas
kolejny łyk wina i budowałem w sobie wstręt do tych ludzi, a
fałszywy przyjaciel szeptał do mego umysłu: Wszyscy cię
odrzucili, a dodatkowy talerz dla wędrowca to tylko pic na
wodę. Nikt z nich i tak nie wpuści ciebie do swego domu na
- 19 -
święta, a tym bardziej do stołu. Świętują, a ty nawet nie masz
gdzie dzisiaj spać. Przeklinałem wtedy tych ludzi, wypijając
sporą porcję wina, aby gasić swoje poczucie samotności i
zasypiałem na klatce schodowej lub piwnicy.
Jednak tym razem święta udało mi się spędzić z rodziną. Kiedy
zasiadłem do stołu, poczułem się nieswojo i obco wśród nich.
Miałem ochotę jak najszybciej wstać od stołu i uciec, zacząłem
żałować, że się tam znalazłem. To doświadczenie było dla
mnie szokujące.
* * * * *
Byłem uzależniony od leków psychotropowych, miałem
ich całe pudełko, to były bardzo mocne pigułki. Fałszywy
przyjaciel podpowiadał mi: Weź pięć pigułek na raz. Przed
wejściem do domu dziadków przyszła dodatkowa myśl: Weź
jeszcze pięć sztuk. Jednak wziąłem ich znacznie więcej, gdy
prochy zaczęły działać, ścięło mnie z nóg. Prosiłem rodzinę,
aby do nikogo nie dzwonili, że prześpię się i wszystko będzie
ok. Uwierzyli moim słowom i pozwolili przenocować, co
zakrawało niemal na cud. Noc była koszmarna, wydawało mi
się, że nigdy się nie skończy. Gdy zobaczyłem, że się rozjaśnia
za oknem, wstałem i z trudnością zakładając buty, chwiejnym
krokiem opuściłem mieszkanie. Czułem ogromną słabość i co
kilka metrów przystawałem, by nabrać tchu. Powieki same mi
się zamykały. Po paru godzinach zamiast lepiej, było gorzej.
Gdy byłem w mieście poczułem jak wykręca mi szyję, ręce i
biodra. Ludzie przechodzili obok i obserwowali moje dziwne
zachowanie. Zaczęło wykręcać mi także żuchwę. Miałem farta,
że szedł akurat mój kompan od kielicha i doprowadził mnie do
szpitala. Interwencja na izbie przyjęć była szybka, ale na
płukanie żołądka było za późno, więc podłączono mi
kroplówkę i aparat mierzący rytm serca. Miałem problemy
z oddychaniem. Za ścianą słyszałem jakiegoś człowieka,
którego przywiozło pogotowie, bardzo charczał. Chciałem,
żeby żył, jednocześnie sam bałem się śmierci. Zacząłem się
- 20 -
dusić, długi czas nie mogłem złapać powietrza, spanikowałem
i zacząłem szarpać się na łóżku. Walczyłem o oddech, całym
sobą wołałem, że chcę żyć. W myślach powiedziałem: BOŻE,
POMÓŻ! Nie pamiętam, co było dalej.
Odzyskałem przytomność będąc podłączony do kroplówek.
Byłem szczęśliwy, że żyję. Szybko mnie wypuszczono.
Otrzymałem EKG serca i byłem zszokowany, kiedy je
przeglądałem. Na tym wykresie były momenty, jakby chwilami
serce nie biło, poza tym jego uderzenia były bardzo nierówne.
* * * * *
Szybko przestałem myśleć o tym, co się wydarzyło.
Zacząłem pić jak przed tym incydentem z prochami.
Włóczyłem się po mieście z ludźmi, którzy byli wielokrotnymi
recydywistami. Co niektórzy mieli za sobą po 15 czy 25 lat
odsiadki. Przeważnie krótko gościli na wolności. Byli to drobni
złodzieje i chuligani uliczni, jednak mi imponowali.
Włóczyłem się z nimi przesiadują na „melinach”, na których
odbywały się libacje alkoholowe. Przypatrywałem się bliżej
parszywemu życiu tych ludzi, którego czasem sam się
dopuszczałem. Napatrzyłem się na krzywdę wielu ludzi,
których alkohol wykańczał z każdym dniem. Widząc bezsens
ich życia sam się w to wciągałem. Patrzyłem na całe rodziny,
których bogiem był alkohol, a dzieci zachowywały się jakby
były dorosłe, lecz nie zawsze w dobry sposób. Patrzyłem jak
jadły chleb z margaryną, bo rodzice nie troszczyli się o nie.
Czymś normalnym były ciągłe awantury przy libacjach.
Widziałem młode dziewczyny, które oddawały swoje ciała za
trochę alkoholu i odrobinę obłudnej akceptacji innych
mężczyzn, którzy chcieli je tylko wykorzystać. I dzieci po 13-
14 lat uzależnione od alkoholu i narkotyków. Z czasem
przestałem być czuły na te sprawy, sam tarzałem się w tym
błocie.
- 21 -
4. KIM ONI SĄ?
Miałem dobrego kumpla, na imię miał Andrzej. Był
dużo starszy ode mnie. Mieszkał z matką i bratem. Któregoś
dnia powiedział, żebym zamieszkał u nich w domu. Kiedy już
u niego mieszkałem, on zawsze mówił, żebym nie szedł tą
drogą, co on i inni, żebym uważał na siebie i nie dał się w nic
wciągnąć. Dziwiło mnie, że właśnie on to mówi. Sam nie był
świętoszkiem. Myślałem: Przecież był alkoholikiem od wielu
lat! Najgorsze były jego ataki nocne. Andrzej miał straszne
majaki nocne, budzili się wtedy wszyscy. Czasami dostawał
ataków padaczki, ścinało go z nóg i trzeba było wzywać
pogotowie. I to on mówił do mnie: Nie idź taką drogą…
Przez tą jego troskę o mnie jeszcze bardziej go szanowałem.
Najbardziej w pamięci zapadł mi widok Andrzeja trzymającego
książeczkę w czarnej oprawie. Zapytałem go, co czyta, a on
odpowiedział: Czytam Biblię, przecież trzeba w coś wierzyć. Ta
sytuacja ukazała mi inny obraz Andrzeja.
Niedługo potem spotkałem na ulicy brata mojej dobrej
koleżanki. Był znanym skinem i niezłym łobuzem. Maniek
spytał czy bym poszedł z nim na pewne spotkanie domowe.
Zgodziłem się z myślą o tym, że skombinuję tam jakieś
pieniądze. Kiedy weszliśmy do tego mieszkania, spore grono
osób serdecznie przywitało się ze mną. Zaczęli grać na gitarze i
śpiewać o Bogu. Przez chwilę pomyślałem, że to sekta, ale ich
serdeczność i życzliwość były tak szczere, że czułem się wśród
nich dobrze i swobodnie. Wydawali się tacy inni niż ludzie,
których do tej pory znałem. Jedna z osób zapytała czy mogą się
nade mną pomodlić. Patrzyłem na nią zdziwiony, wręcz
gapiłem się oszołomiony. Pomyślałem, że głupio jest odmówić,
zważywszy na to, że byli bardzo mili. Więc zaczęli modlić się,
była to dla mnie bardzo hałaśliwa modlitwa. Nakładali swoje
- 22 -
ręce na moją głowę. Po wszystkim pomyślałem: Ci ludzie
zbiorowo zwariowali! Może byli mili, ale to chyba jakaś sekta,
banda popaprańców! Najlepiej jak się stąd jak najszybciej
wydostanę! Ale wewnętrznie coś przyciągało mnie do tych
ludzi. Emanowało od nich coś dobrego. Oni naprawdę wierzyli
w to, co robili. Nigdy nikogo nie oszczędziłem, jeśli miałem
możliwość go okraść. A tam, chociaż miałem świetną okazję,
nie zrobiłem tego. Pożegnałem się i wyszedłem z Mańkiem.
Zaprosił mnie do swojego domu i przez parę godzin tłumaczył
mi coś o Bogu, jak zmienił jego życie. Wykładał Pismo Święte
i widać było, że je znał. Nawet dość ciekawie mówi –
pomyślałem. Dał mi na koniec Biblię. Spytałem o nocleg, więc
zaprowadził mnie do swego kumpla chrześcijanina. Ten
zaprowadził mnie do jeszcze innej osoby, która była na tym
spotkaniu, gdzie i ja wcześniej byłem. Kiedy ten człowiek
otworzył nam drzwi i usłyszał w czym problem, odmówił
pomocy. Fałszywy przyjaciel już szeptał: Widzisz? Tacy z nich
chrześcijanie, olej ich! Ta odmowa wystarczyła, żeby
wyzwolić we mnie gniew. Nie chciałem więcej nic słyszeć, po
prostu odszedłem.
Parę razy zdarzyło mi się jeszcze do nich zajrzeć, kiedy
przechodziłem obok sali, na której były te spotkania. Byłem
przeważnie najarany trawką, albo pod wpływem alkoholu i
wewnętrznie drwiłem z tych ludzi. Ale wciąż miałem tą Biblię,
którą dał mi Maniek. Nie czytałem jej, tylko nosiłem ze sobą.
Rodzina mówiła, że chyba zwariowałem nosząc ze sobą coś
takiego. Za jakiś czas uznałem, że odkąd ją noszę to mam
większego pecha i dałem Andrzejowi. Opowiedziałem mu to
zdarzenie z chrześcijanami, ale on tylko milczał.
- 23 -
5. NA BOCZNYM TORZE
Przestrzeń wokół mnie zawężała się coraz bardziej.
Upłynęło sporo czasu, odkąd uciekłem z Ośrodka
Wychowawczego.
Zaczął się kolejny dzień podobny do poprzednich. Skacowany
ruszyłem na miasto. I tak od butelki do butelki, czasem udało
się przyjarać maryśki (marihuany) lub zażyć coś mocniejszego.
Czasem się coś narozrabiało, kogoś pobiło, kogoś okradło,
żeby mieć na kolejną libację.
Pod wieczór, kiedy opróżnialiśmy kolejną flaszkę, jeden ze
starszych kompanów wskazał na parking przy hotelu oraz
stróżówkę. Nie zastanawiałem się długo, wiedziałem, o co
chodzi. Ruszyliśmy w tamtym kierunku. Kompan skierował się
w stronę samochodów na parkingu, żeby przyciągnąć stróża do
siebie. W tym czasie, kiedy go zagadywał, przeskakując przez
płot przedostałem się do dyżurki, w której była kasetka z
pieniędzmi. Mieliśmy pecha. Akurat w tym czasie w mieście
odbywał się jakiś większy mecz piłki nożnej i wszędzie roiło
się od policji. Ktoś z hotelu spostrzegł jak forsuję płot i
wdzieram się do dyżurki, więc zgłoszono to na policję. Gdy
byliśmy już poza parkingiem, usłyszeliśmy sygnał policyjny i
krzycząc „suki” – zaczęliśmy wiać. Biegnąc w stronę
przystanku autobusowego zobaczyliśmy następny radiowóz na
sygnale. Był blisko, nie było już jak się rozdzielić.
Wskoczyliśmy w uliczkę, na której były stare magazyny i
gdyby nie trzeci wóz policyjny, który pojawił się nagle, to
udałoby się uciec, chociaż jednemu z nas.
Ostatnią kryjówką stał się dla nas duży kosz na śmieci. Nie
było czasu do namysłu, za chwilę byliśmy w jego wnętrzu.
Do dziś ta historia wywołuje u mnie lekki uśmiech na twarzy.
Próbowaliśmy z wielkim zapałem ukryć się pod cuchnącymi
- 24 -
śmieciami. Wtedy nie wydawała nam się śmieszna ta akcja
wyciągania nas z tego uroczego miejsca. Może powinniśmy
cieszyć się ze świeżego powietrza, ale niewiele nas to
pocieszało, bo zaraz poczuliśmy na własnej skórze razy od
pałek policyjnych, które naprawdę bolą. Kiedy uderzenia pałek
i kopniaków skończyły się, to leżeliśmy na ziemi już skuci
kajdankami.
Tak na gorąco to dopiero zaczęli nas przesłuchiwać na
komendzie. Mój kompan miał za sobą koło 20 lat więzienia,
więc kiedy się nie przyznał to dali mu spokój. Wiedzieli, że nic
z niego nie wyciągną. Inaczej sprawa wyglądała ze mną. Znali
mnie, ale z uwagi na to, że byłem małolatem, mieli nadzieję, że
będę zeznawał. Jednak ja to przekalkulowałem. Wiedziałem, że
jak wyznam prawdę to kompana od razu wsadzą, tym bardziej,
że miał recydywę, a mi z racji wieku niewiele grozi.
Próbowano wywierać na mnie presję w różny sposób, żebym
tylko powiedział prawdę. Im bardziej napierali, tym bardziej
byłem uparty. Skończyło się na tym, że winę wziąłem na
siebie. Zamknięto mnie na dołek (areszt), a na drugi dzień
odwieziono mnie do Ośrodka Wychowawczego.
Przebywałem tam krótko, bo znowu uciekłem. Wtedy jeszcze
nie wiedziałem, że to już ostatnia moja ucieczka z tego
miejsca.
* * * * *
Zamiast lepiej, to było coraz gorzej, pogrążałem się
coraz bardziej, tonąłem. Życie moje toczyło się tylko wokół
tego, by się napić, naćpać, było wiele kobiet w moim życiu.
A jedyna troska, która zajmowała moje myśli dotyczyła
pieniędzy, by zdobyć je na zaspokojenie swoich potrzeb.
Umierałem w sobie z każdym dniem, traciłem nadzieję na
cokolwiek lepszego.
Dokonywałem wiele włamań do sklepów i chuligańskich
wybryków. A fałszywy przyjaciel szeptał do mojego umysłu.
- 25 -
Poddawałem się tym podszeptom idąc coraz bardziej w
samozagładę. Jedyną i najprostszą alternatywą było zapić się i
zaćpać na śmierć. Zacząłem o tym ciągle myśleć, lecz aby
zrealizować ten plan, potrzebowałem pieniędzy. Dzięki Bogu,
że nie dopuścił do tego.
- 26 -
6. KONFRONTACJA
Mój dobry kolega dał mi propozycję, bym poszedł z
nim do jego znajomej na kawę. Kiedy usiedliśmy przy kawie,
Jolka zaczęła opowiadać coś o swojej sąsiadce, która mieszkała
piętro wyżej w tym samym budynku. Usłyszawszy jej
nazwisko (a brzmiało jak moje), zacząłem się zastanawiać.
Poprosiłem Jolę o powtórzenie nazwiska i zacząłem zadawać
jej pytania. Słyszałem trochę o mojej matce od mojej rodziny,
wiedziałem, że mieszka w Świebodzinie. Czy to możliwe, że
sąsiadka z góry to moja matka? Bo imię i nazwisko się
zgadzało.
Postanowiłem, że odwiedzę tą tajemniczą dla mnie sąsiadkę.
Zapukałem do drzwi, otworzyła mi kobieta około 50-tki. Kiedy
się przedstawiłem, zaprosiła mnie do środka. Byłem lekko
podpity i nie wiedziałem do końca, czego spodziewam się po
tej wizycie. Nie towarzyszyły mi przy tym żadne uczucia do tej
kobiety, wbrew temu, jak sobie to wcześniej wyobrażałem. Po
prostu byłem ciekawy. Nie znałem w ogóle swojej matki, ale
zdążyłem ją znienawidzić winiąc za to, że mnie porzuciła.
Chciałem w konfrontacji z nią dowiedzieć się czy to wszystko,
co o niej słyszałem jest prawdą. Matka zaczęła opowiadać
swoją historię od spotkania z moim ojcem. Użalała się nad
sobą. Narzekała też na swoje dzieciństwo i rodziców, a także
zaczęła wymieniać wszystkie złe rzeczy, jakie spotkały ją w
życiu. Aż doszła do momentu, usprawiedliwiając swoje
postępowanie, że przez swój ciężki los musiała porzucić mnie i
mojego brata.
Mojego ojca spotkała, kiedy uciekała przed wyrokiem. Ojciec
był dość majętnym człowiekiem, któremu rozpadało się
małżeństwo. Moja matka była atrakcyjną kobietą i o 20 lat od
niego młodsza, więc mu się spodobała. Zamieszkała u niego.
- 27 -
Razem dużo pili, więc były przy tym awantury. Przy kolejnej
awanturze ojciec zadzwonił na policję i powiedział, że jest u
niego kobieta, która się ukrywa. Zanim stróże porządku
przyjechali, matka zdążyła uciec.
Z całej naszej rozmowy wynikało, że winiła ona wszystkich,
prócz siebie. Najbardziej zabolało mnie, że nie wyraziła
skruchy za to, że porzuciła mnie i brata, swoje dzieci. Nie
chciała o tym rozmawiać. Wywnioskowałem jedno: ona nie
odczuwała, że kogoś skrzywdziła, wręcz uważała, że tylko ona
została skrzywdzona. Poczułem wielką niechęć i odrazę do tej
osoby.
Mieszkała z dużo starszym od siebie mężczyzną. Był to
spokojny człowiek, który pracował na stróżówce dorabiając do
emerytury. Wcześniej był on nauczycielem i dyrektorem
szkoły.
Miałem tez okazję poznać moją dużo młodszą siostrę, która
mieszkała z matką. Przeżyłem to bardzo, kiedy dowiedziałem
się, że mam młodszą siostrę, tylko po innym ojcu. Pragnąłem,
by miała we mnie brata, który będzie się nią opiekował. Nie
okazywałem matce swojej nienawiści ze względu na siostrę i
też na to, że zaoferowała mi swoją pomoc. Pozwoliła od czasu
do czasu u niej zanocować.
- 28 -
7. ZA KRATAMI
Któregoś dnia piliśmy z całą paczką pod sklepem
nocnym. Byłem już piany, kiedy kątem oka zobaczyłem
wielkiego TIRA marki Volvo parkującego obok nas.
Spostrzegłem, że kierowca trzasnął drzwiami, by je zamknąć,
ale silnik dużego Volvo z naczepą ciągle pracował.
Zapragnąłem wsiąść do kabiny i odjechać jak najszybciej spod
sklepu. I tak też zrobiłem. Nie myślałem o tym, że nie umiem
tym tirem jeździć. Fałszywy przyjaciel szeptał do mych myśli:
Uda ci się, zobaczysz, będzie elegancko, będzie niezła frajda!
Pod wpływem tego potężnego impulsu wskoczyłem do kabiny
i ruszyłem. We krwi miałem dwa i pół promila alkoholu.
Volvo poruszało się z coraz większą prędkością. Pędziłem
przez sam środek miasta kierując się na trasę za miastem.
Ścigały mnie dwa radiowozy. Sprawa była poważna, byłem
dużym zagrożeniem jadąc przez miasto wielotonowym,
rozpędzonym pojazdem. Inne jednostki policyjne były już w
drodze. Policja nie chciała prowokować sytuacji na drodze,
dopóki byłem jeszcze w mieście. Domyślali się, że kieruję się
za miasto, czekali na odpowiedni moment.
Ujrzałem przed sobą ostry skręt w lewo. Zareagowałem za
późno i dużym impetem wjechałem w ten zakręt, jednocześnie
naciskając na hamulec. Straciłem panowanie nad pojazdem,
TIR zjechał na pobocze i zgasł silnik. Policja wykorzystując
ten moment ruszyła do akcji, zostałem zatrzymany.
W drodze na komendę powiedziano mi, że zabiłem kobietę.
Chciano mnie nastraszyć. Uwierzyłem w to i za wszelką cenę
chciałem uciec z rąk policji. Kiedy stałem już przed drzwiami
celi, zasymulowałem padaczkę. Rzuciłem się na ziemię,
plułem, charczałem i się trząsłem. Policjanci przyglądali mi się
- 29 -
i uwierzyli w to. Na chwilę zostawili mnie samego oraz
odchyloną kratę aresztu. Na to czekałem. Wydostałem się
tylnym wyjściem z budynku. Niestety ręce miałem już skute i
to do tyłu. Kiedy chciałem przedostać się przez niewysoki płot,
odczułem tego skutki, kiedy moje ciało runęło na ziemię bez
możliwości podparcia. Pobiegłem do postoju taxi i pchałem się
do jednej z nich, ale taksówkarz nie chciał mnie wpuścić i
narobił hałasu. Słyszałem, że już jadą z obławą, byli blisko.
Ucieczka się nie udała, złapali mnie.
Na następny dzień stałem już przed prokuratorem. Decyzja
zapadła – 3 miesiące aresztu. Miałem szczęście, bo policja
zatuszowała mą ucieczkę, by nie wyszło, że zaniedbali
obowiązki służbowe.
* * * * *
Po przekroczeniu bramy aresztu podjąłem decyzję, że
chcę należeć do tak zwanych „Gitów”, ludzi grypsujących.
Gdy trafiłem pod celę, chłopaki zaczęli mi tłumaczyć tak
zwaną „bajerę”. W całym areszcie było około 10%
grypsujących, a tych pozostałych 90% uważaliśmy za frajerów.
Zresztą hierarchia więzienna jest znacznie obszerniejsza, o
czym się później przekonałem.
Coraz bardziej zacząłem utożsamiać się z ludźmi
grypsującymi, starając się pozyskać ich szacunek względem
mojej osoby manifestując, jaki ze mnie kozak. Przeklinałem
klawiszy, dokonywałem spektakularnych samookaleczeń i
prowadziłem strajki głodowe. Mój fałszywy przyjaciel szeptał
do mych myśli: Widzisz? Masz tu przyjaciół, nowe znajomości,
oni cię akceptują i doceniają to, co robisz. Przemycają ci
papierosy, kiedy jesteś na karnej izolatce, albo izbie chorych…
Wreszcie znalazłeś solidne grono przyjaciół, na których zawsze
możesz liczyć. Do tego nienawidzą konfidentów i kurestwa, tak
jak ty. Jest OK. Piotrze! I tak powinno być!
- 30 -
* * * * *
Po niecałych 6-ciu miesiącach mojego pobytu w
areszcie zbliżył się czas mojej rozprawy. Przyszło parę kumpli,
moja matka i ku mojemu zdziwieniu, mój dziadek. Matka
zadeklarowała, że będzie mi pomagać podczas odsiadki, a
dziadek dostarczył mi papierosy. Choć wiele z nim nie
rozmawiałem to byłem mile zaskoczony tym, że w ogóle
przyszedł.
Wyrok zapadł. Dotyczył dwóch spraw, bo oprócz kradzieży
Volvo sądzony byłem jeszcze za kradzież kasetki z parkingu.
Z respektowaniem tego, że pierwszy raz jestem karany,
dostałem rok i trzy miesiące więzienia. Nie zmartwiłem się
specjalnie tym wyrokiem. Przez te prawie pół roku w areszcie
przywykłem do takiego życia.
Tydzień później przekroczyłem bramę Zakładu Karnego dla
młodocianych przestępców w Rawiczu. Znalazłem się w
sześcioosobowej celi osób grypsujących i byłem zaskoczony
zachowaniem tych ludzi. Słyszałem od różnych osób, że za
komuny „Gici” byli w jedności, solidarności, mieli wzajemny
szacunek, ważne były ich zasady. A tu usłyszałem jak jeden
względem drugiego wyrażał się wulgarnie, słowa nie do
przyjęcia dla grypsującego. Stwierdziłem, że oddziałowy
wywinął mi numer i dał mnie do tak zwanych „Festów”. W
hierarchii więziennej to wrogowie grypsujących, którzy dążą
do ich zniszczenia. Gdy wyraziłem swoja uwagę towarzyszom
z celi to powiedzieli, że jest to tak zwana luźna „bajera” i nie
ma czym się martwić. Okazało się, że w innych celach jest
podobnie. Nie potrafiłem tego w żaden sposób zaakceptować.
Cały mój obraz grypsowania runął i czułem się zawiedziony.
Zaczęło mnie to męczyć. Zgadzałem się tylko w tym, by
nikogo nie zakapować i nie dać się nikomu sfrajerzyć. Już nie
grypsowałem dla idei, ale nie widziałem możliwości wyrwania
się z tej grupy. Udało mi się to dopiero w dużo późniejszym
czasie i wyszedłem z tego bez szwanku.
- 31 -
Pewnego razu jeden z grypsujących pożyczył mi bluzę.
Pobiłem się z innym skazanym i została zakrwawiona i
zniszczona. Człowiek ten zaczął robić z tego awanturę i doszło
między nami do sprzeczki. Wykorzystałem ten moment, by
zrezygnować z grypsowania, choć mogłem wyjaśnić tą
sytuację i było by jak wcześniej.
Fałszywy przyjaciel podsycał moją nienawiść do służby
więziennej. Byłem w stosunku do nich coraz bardziej wulgarny
i agresywny, co doprowadzało do tego, że często lądowałem na
tak zwanych „dźwiękach”. Jest to cela o wymiarach dwa na
dwa z kamerami, sama tylko podłoga, bez zbędnych sprzętów,
a pomieszczenie jest oddzielone dwoma parami drzwi. Jeżeli
któryś ze skazanych był bardzo agresywny, wtedy tak zwana
„atanda” (ekipa funkcjonariuszy więziennych) prowadzi go do
tej celi „dźwięków”.
Z obietnic mojej matki nic nie wynikało. Kumple również
zawiedli. Nikt mnie nie odwiedzał, choć niektórzy mi obiecali.
Zdałem sobie sprawę, że nie mogę na innych liczyć. Była to
gorzka prawda, z którą musiałem się pogodzić.
* * * * *
Pod koniec mojego wyroku będąc na „spacerniku”
zbluzgałem funkcjonariusza prowadzającego na spacery.
Bardzo szybko postawiono mnie przed sądem, dostałem 4
miesiące odsiadki za to wydarzenie. Odwołałem się od tego
wyroku z uwagi na to, że nie był on jeszcze prawomocny, a
pierwszy właśnie mi się skończył i mogłem opuścić Zakład
Karny.
Udałem się do mojego rodzinnego miasta i zamieszkałem u
dziadka, gdzie byłem zameldowany. Cała rodzina mówiła,
żebym znalazł sobie pracę, bo nikt nie będzie mnie
utrzymywał. Ciągle były awantury o to i napięcie narastało.
Gdy byłem pijany to niechętnie wpuszczano mnie do domu.
- 32 -
Narastała we mnie agresja i często musiała interweniować
policja. Znowu się staczałem, zacząłem kraść i dużo pić.
Fałszywy przyjaciel pobudzał we mnie tą agresję, bunt i
nienawiść.
* * * * *
Któregoś razu pod wpływem alkoholu poszedłem do
matki. Nie chciała mnie wpuścić, więc zacząłem jej grozić i
demolować drzwi. Nienawidziłem jej całym swoim sercem.
Miałem potężny żal za to, że zostawiła mnie, kiedy byłem
małym dzieckiem. Matka poinformowała policję o tym
incydencie. W tym samym czasie rodzina założyła mi sprawę o
eksmisję z domu z powodu znęcania się psychicznie nad
rodziną. Zgłoszenie matki przerodziło się także w rozprawę
sądową. Obie te sprawy zbiegły się w jednym terminie. I tak
moja matka spotkała się po wielu latach twarzą w twarz ze
swoją mamą i siostrą. Doszło do konfrontacji. Babcia miała żal
do córki, że zostawiła nas i cały obowiązek spoczął na niej.
Podobny żal miała też siostra mojej matki. Z kolei moja matka
miała nieuzasadniony żal za odrzucenie z ich strony. Przez lata
obydwie strony nie potrafiły sobie w żaden sposób wybaczyć,
gdyż każda ze stron upierała się przy swojej racji.
Obserwowałem tą sytuację i serce moje stawało się coraz
bardziej kamienne. Stwierdziłem, że nie istnieje coś takiego jak
wzajemne przebaczenie i zrozumienie. Moja rodzina była tego
przykładem.
Wyroki, jakie w tym dniu zapadły to: parę miesięcy za
zastraszanie matki oraz niecały rok za znęcanie się psychicznie
nad rodziną (w zawieszeniu). A także eksmisja z domu dziadka
na bruk. I to ostatnie było najgorsze. Wyroki były
nieprawomocne, więc się od nich odwołałem.
- 33 -
* * * * *
Po pewnym czasie otrzymałem prawomocny wyrok za
ubliżanie funkcjonariuszowi w Zakładzie Karnym w Rawiczu,
to były 4 miesiące.
Następnie otrzymałem nakaz wstawienia się do odsiadki na
wyznaczony termin. Nie miałem na to ochoty.
Któregoś dnia wybrałem się do domu dziadka. Zastałem tam
babcię i ciocię. Wtedy nie wiedziałem, że po raz ostatni widzę
swoją babcię. Była dla mnie wyjątkowo miła. Zdążyłem chwilę
z nią porozmawia, zanim do drzwi zapukała policja.
W pierwszej chwili chciałem uciec przez balkon, ale gdy
spojrzałem na babcię, coś targnęło moimi uczuciami.
Powiedziała, żebym dał sobie z tym spokój. Jej oczy
wypełnione były łzami, patrzyła na mnie błagalnie. Coś mnie
zdusiło w gardle i sprawiło, że powiedziałem: Mimo, że jest jak
jest babcia, to ja cię kocham. Wtedy także i mnie oczy zaszły
łzami.
Gdy policjant wszedł do domu, nie stawiałem już oporu.
Popatrzyłem jeszcze raz na ciocię i na babcię i wyszedłem z
policjantem.
Było to ostatnie spojrzenie na babcię, bo los sprawił, że już
więcej jej nie ujrzałem.
- 34 -
8. OKRUTNY BÓL
I znowu znalazłem się w Z.K w Rawiczu. W trzecim
miesiącu odsiadki otrzymałem pismo z Sądu, które kompletnie
mnie załamało. Był to prawomocny wyrok eksmisyjny z
uzasadnieniem wyroku z informacją, że moja babcia nie żyje, a
winę za to ponoszę ja. Takie oskarżenie wniosła moja rodzina.
Informacja o śmierci babci bardzo mnie przytłoczyła i mną
wstrząsnęła. Ból ścisnął całym sercem, to było straszne
cierpienie. Choć nigdy nikogo nie zaakceptowałem, to mimo
wszystko babcia była osobą, do której byłem na swój sposób
przywiązany. Nie mogłem pogodzić się z tym, że ją więcej nie
zobaczę. To był dla mnie bardzo duży wstrząs.
Z każdym dniem nienawiść do rodziny rosła, a niewidzialny,
fałszywy przyjaciel szeptał do mego umysłu: Obwinili cię za
śmierć babci, a przecież ty ją kochałeś. Wykorzystali jej śmierć,
by pozbyć się ciebie z domu. Nikt nawet nie pofatygował się,
żeby poinformować cię osobiście o śmierci babci. Nie możesz
im tego wybaczyć!
Zacząłem zażywać dużo leków psychotropowych. Od tamtej
pory regularnie odwiedzałem psychiatrę więziennego, aż do
końca wyroku.
* * * * *
Po opuszczeniu Z.K konflikt z rodziną narastał. Nie
wpuszczono mnie do domu, z którego zostałem eksmitowany.
Często policja musiała przyjeżdżać na interwencję, bo
awanturowałem się o to z rodziną.
Byłem bezdomny. Nie posiadanie miejsca, do którego można
wrócić jest czymś strasznym. Bezdomność jest okrutna, jak
postępująca choroba, daje coraz większe poczucie izolacji od
społeczeństwa. Nawet od znajomych. Po pewnym czasie
- 35 -
człowiek zaczyna akceptować taką sytuację, przyzwyczaja się
do bezdomności i nawet uzależnia. Tak zwany syndrom
bezdomności sprawia, że ludzie nie potrafią już przyjąć
pomocy. Są jakby martwi, nie ma w nich walki, wiary, nadziei
i celu…
Moja sytuacja nie była łatwa. Jak udało mi się u kogoś
przenocować to było dobrze, jeżeli nie to spałem na klatce
schodowej, lub włóczyłem się całą noc po mieście. Nieraz
kogoś okradałem lub włamywałem się do sklepu.
Od nadużywania alkoholu i leków psychotropowych oraz
niedosypiania czułem się rozbity psychicznie i fizycznie.
Spotykając się z kumplami od butelki starałem się nie
okazywać jak jestem rozdarty, zakładałem maskę twardziela.
Od śmierci babci moje życie zmierzało do samozagłady. Coraz
częściej policja zatrzymywała mnie przy włamaniach. Przy
jednym z nich, kiedy policjant uderzył mnie, wpadłem w furię.
Oddałem mu, z tym, że dużo mocniej.
Zatrzymano mnie aż do wszystkich rozpraw. Z wszystkich
wyroków nazbierało mi się 5 lat i 6 miesięcy więzienia.
* * * * *
W czasie tego długiego wyroku postanowiłem odnaleźć
ojca. Jego adres zamieszkania znalazłem przez Centralne Biuro
Adresowe w Warszawie. Z niecierpliwością czekałem na
wyrażenie zgody przez mojego ojca, żeby przekazać mi adres.
Chciałem poznać tego człowieka, spojrzeć mu w oczy,
usłyszeć go. Nie miałem do niego takiego żalu jak do matki.
Niestety nie było mi dane go zobaczyć. Po paru dniach
otrzymałem informację z CBA w Warszawie: Pana ojciec nie
żyje.
To był szok: Dlaczego właśnie teraz, kiedy go odnalazłem?
Chyba tak miało być – pomyślałem, starając się do tego tematu
- 36 -
już nie wracać. Pogodziłem się z tym, że nigdy go nie
widziałem i nie zobaczę…
* * * * *
Już na samym początku odbywania wyroku
dokonywałem wiele samookaleczeń. Po zasięgnięciu opini u
psychologa Administracja Zakładu Karnego skierowała mnie
na oddział dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Był to tak
zwany czerwony blok „eska”. Cele były trzyosobowe, bardzo
małe. Przebywając w takim miejscu przeżywałem stres i
napięcie. Zakładałem żelazną maskę, ale moja psychika była
spętana. Doszło do tego, że zacząłem mieć częste omamy
różnego typu, ogromne lęki. Byłem agresywny, nie spałem po
nocach, żyłem jak w amoku. Leki psychotropowe częściowo
zagłuszały ten stan. Kiedy mówiłem o tym psychologowi i
innym pracownikom Z.K to mi nie wierzyli, ponieważ wielu
skazanych symulowało podobne rzeczy i zaliczono mnie do
jednego z nich. Czasem nachodził mnie tak wielki strach i
niepokój, że z całych sił uderzałem głową w ścianę. To na
chwilę rozładowało te uczucia.
Coraz częściej zamykano mnie w celi dźwiękochłonnej, a zaraz
potem wieziono do szpitala psychiatrycznego. Tuliłem głowę
między kolanami i mówiłem: Dlaczego?... Dlaczego tak
jest?!... Byłem już znużony i zmęczony. Coraz częściej w
moich myślach pojawiało się pragnienie śmierci. Ona
wydawała mi się najlepsza w tej sytuacji. Leżałem na koi
więziennej nafaszerowany psychotropami, pragnąc zasnąć i już
więcej się nie obudzić. Było mi wszystko jedno, nie chciałem
nawet już jeść. Regularnie otrzymywałem raporty karne, bo nie
wstawałem do obchodu wieczornego oraz za inne rzeczy.
- 37 -
9. JEST TAKA MIŁOŚĆ
Nastąpił kolejny atak agresji. Pobiłem jednego ze
skazanych, a następnie chwyciłem żyletkę i pociąłem sobie
głęboko przegub ręki. Otrzymałem mocną dawkę relanium w
zastrzyku, potem drugą, bo jakby na mnie nie działało.
Sprowadzono mnie do celi dźwiękochłonnej i założono
ochronny kask, żebym sobie nic nie zrobił. Po dwóch dniach
zostałem umieszczony w celi izolacyjnej. Czułem się
zmęczony po tej szamotaninie. To, co tam się wydarzyło,
rzutowało na całe moje życie.
Snułem się od ściany do kraty w mrocznej celi
izolacyjnej. Intensywnie myślałem, by uwolnić się z tego
wewnętrznego bólu, cierpienia i smutku. Nie mogłem już tego
znieść. Cichy głos pomagał mi w tym jakby ze zdwojoną siłą,
jak nigdy przedtem: Spójrz głęboko w swe życie. Nie masz
domu, nie ma dla ciebie miejsca, w którym mógłbyś spokojnie
odpocząć, odizolować się od problemów. Zawsze będziesz się
szwędał. Nie masz żadnej rodziny, nie masz nikogo, bo wszyscy
odwrócili się od ciebie. Męczysz się żyjąc z dnia na dzień.
Spójrz, gdzie jesteś? Popatrz na tą obskurną celę. Tylko to ci
zostało, nic więcej. Twoje życie jest piekłem na ziemi i nie
sensu tu żyć. Śmierć może być tylko WYZWOLENIEM! ZRÓB,
CO MASZ ZROBIĆ!
W jednej sekundzie w mojej głowie zrodził się plan
„POZBAWIĆ SIĘ SKUTECZNIE ŻYCIA”. Przygotowałem
dwie ostre żyletki, które udało mi się przemycić. Celem było
skutecznie podciąć aortę, by nikt nie zdążył mnie odratować.
Przez chwilę pomyślałem, żeby zostawić krótki list
pożegnalny. Jednak zrezygnowałem z tego w obawie, że coś
odwiedzie mnie od tego planu. Całe moje ciało drżało w
dziwny sposób. Byłem roztrzęsiony, ręce mi latały.
- 38 -
Postanowiłem zapalić jeszcze przysłowiowego, ostatniego skręta.......cdn |
_________________ Piotrek |
|
|
|
|
Dorisben
Super gaduła
Pomogła: 10 razy Dołączyła: 13 Cze 2007 Posty: 209 Skąd: Rotterdam
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 2:50 am
|
|
|
czekam na cdn... ale wszyscy ci wyzwoleni maja podobny watek... byli zli, niedobrzy itp... a nagle cud... bynajmniej poczytam reszte |
|
|
|
|
piotrm
Nieśmiały użytkownik
Pomógł: 1 raz Dołączył: 24 Lis 2008 Posty: 53
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:07 am czesc 1moja historia
|
|
|
coz moze byc dalej?wyglada na to ze autor skonczy jako zarliwy nawiedzony przez boga albo cos w tym rodzaju... |
|
|
|
|
marta220279
Poczatkujacy marta
Wiek: 46 Dołączyła: 07 Kwi 2009 Posty: 7
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:29 am
|
|
|
tak chyba bedzie zobaczymy |
_________________ marta |
|
|
|
|
mroweczka
Gaduła

Pomogła: 2 razy Wiek: 39 Dołączyła: 18 Cze 2007 Posty: 192 Skąd: Loenen aan de Vecht
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 6:42 pm
|
|
|
Uff..troche mi zajelo to czytanie!
Zakonczenie jest podane w pierwszej czesci ...zona , corka
Wiec wszystko dobrze sie konczy. Ciekawi mnie tylko jak Piotr zyje w dniu dzisiejszym ? Przeciez to wszytsko niezle sie odbilo na jego psychice.
Swoja droga , dobry temat na ksiazke! |
_________________ You can't stop me
You can't break me
You can't reach me
You can't see me
You can try all you can
But you'll never defeat me! |
|
|
|
|
Jagoda97
Gaduła nad gadułami :-)
Pomogła: 14 razy Dołączyła: 04 Gru 2008 Posty: 802
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 9:51 pm
|
|
|
Wszyscy kiedys przestaja pic i brac narkotyki ale tylko nielicznym udaje sie to za zycia.
Jezeli czlowiek spada na samo dno i udaje sie jemu wyjsc na prosta droge zycia, to mnie to nie dziwi, ze czuja sie dotknieci laska Boga. Jak inaczej mozna sobie to wytlumaczyc? |
Ostatnio zmieniony przez Jagoda97 Śro Gru 16, 2009 9:52 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
mroweczka
Gaduła

Pomogła: 2 razy Wiek: 39 Dołączyła: 18 Cze 2007 Posty: 192 Skąd: Loenen aan de Vecht
|
Wysłany: Śro Gru 16, 2009 10:19 pm
|
|
|
Nie napisalam, ze nie, bo znam osobiscie takie przypadki, a raczej osoby ktore odbily sie od dna.
Alez trafilam z ta ksiazka, juz sie ukazala w Polsce. Nawet z checia ja przeczytam |
_________________ You can't stop me
You can't break me
You can't reach me
You can't see me
You can try all you can
But you'll never defeat me! |
Ostatnio zmieniony przez mroweczka Śro Gru 16, 2009 10:26 pm, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
|
|